Reklama
Duma czy uprzedzenie? O Pride of Poland, przeszłości i przyszłości państwowej hodowli koni arabskich

Blog

Duma czy uprzedzenie? O Pride of Poland, przeszłości i przyszłości państwowej hodowli koni arabskich

Wrzawa w mediach wokół tegorocznego wydarzenia pod nazwą Pride of Poland trwała w tym roku wyjątkowo krótko. To bardzo dobra wiadomość dla wszystkich hodowców i prawdziwych przyjaciół koni arabskich w Polsce. Może więc nadszedł właściwy czas na rekompilację tego, co jakoby wszyscy w branży wiedzą, jednak boją się powiedzieć. Tak więc po kolei.

Aukcja i czempionat. Czego nie zobaczył minister

Jak widzieliśmy, czempionat narodowy przebiegł dość sprawnie, aukcja się udała i – mimo że nie było tzw. atmosfery i nikt nie był do końca usatysfakcjonowany – jest to oczekiwany od dawna przełom. A stało się tak między innymi dlatego, że po raz pierwszy od trzech lat nie było trollowania aukcji przez A. Stojanowską i J. Białoboka. Ktoś stwierdził, co prawda: „wystarczyło nie przeszkadzać”, ale w moim przekonaniu to nie do końca tak. Wielu hodowców, którzy byli obecni na aukcji, zgodnie zadawało sobie pytanie: dlaczego tyle musiało się zmienić, żeby wszystko pozostało jak dawniej? Znów, jak za „starych, dobrych, polturfowskich” czasów, wiedzieliśmy na długo przed licytacją, kto i za ile kupi główne gwiazdy. Wiadomo było, dlaczego sędzia czempionatowy kupuje zarodek od czempionki świata Emandorii, pod kogo została wystawiona najlepsza jej córka, i tak dalej, i tak dalej. Ceny, jakie zapłacono za większość koni, były (jak na obecne okoliczności) jednak dobre i jeśli za np. Galeridą nie pójdą dodatkowe świadczenia dla nabywcy, to należy uznać, że więcej uzyskać się nie dało. Wielu hodowców zdumiała co prawda nisko ustawiona cena rezerwowa za janowską Primerę, a równie wielką niespodzianką była dużo większa od oczekiwanej wylicytowana cena za michałowską Karolę… Cóż, są aukcje, które mają swoje tajemnice. Szkoda, że konie prywatne nie wzbudziły zainteresowania – do tego należy uznać za nieco dziwaczne, że polscy hodowcy kupowali konie od siebie wzajemnie na publicznej aukcji, jakby nie mogli dogadać się na sprzedaż, jak to się mówi, „z domu”.

Jako że w tym roku A. Stojanowska równie intensywnie zachęcała klientów do zakupów, jak w roku poprzednim ich zniechęcała, stawili się „starzy wyjadacze” janowskiej aukcji, którzy już niejeden interes tu ubili. Nie byłoby w tym pewnie nic nagannego, gdyby nie skomplikowana sytuacja, w jakiej znalazły się stadniny państwowe zarządzane przez „p/o” marionetkowe zarządy, a w rzeczywistości przez równie „starych” wyjadaczy, doradzających ministrowi i dbających o własne interesy. Te interesy właśnie, a nie geniusz ministra rolnictwa, przesądziły wszak o wyniku aukcji. Mamy też całkowicie impotentny nadzór, gdzie nie ma nikogo, kto by mógł i potrafił reprezentować interes hodowlany nadzorowanych stadnin. W tej sytuacji konie na aukcję wybierały osoby z zewnątrz: Galeridę, za którą kupcy „chodzili” już od dwóch lat; najlepszą córkę Eksterna Potentillę; młodzieżową czempionkę Polski, najlepszą przy tym córkę czempionki świata Emandorii Emanollę; a także zarodek od Emandorii. To właśnie te precjoza „zrobiły” wynik. Kto o ich wystawieniu zdecydował? Można się domyślać: maile z listami koni i stanówek przychodziły od organizatora aukcji, konie wyceniały osoby spoza spółek, a ceny rezerwowe były znane już na dwa tygodnie przed aukcją (na zagranicznych czempionatach mówiło się o tym głośno). Narzucone stadninom stanówki obcymi ogierami zredukowały zaś naszych hodowców do poziomu franczyzy. I tak, krok po kroku, doszliśmy do kolejnej łyżki dziegciu w pełnej miodu ocenie tegorocznej aukcji. Posłużę się tutaj obszernym cytatem z wypowiedzi p. Beaty Kumanek zamieszczonej w sieci: „Przecież Anna Stojanowska i Jerzy Białobok, prowadząc prywatne firmy, zajmują się nie tylko doradztwem hodowlanym, lecz również pośrednictwem w handlu końmi. Jako tacy nie powinni byli zostać członkami rady ds hodowli koni… Powiem więcej. Otóż w trakcie aukcji Pride of Poland siedziałam przy stoliku obok stolika Christine Jamar. Jerzy Białobok, członek rady ds hodowli koni przy ministrze rolnictwa, nie zajmował miejsca u boku swego pryncypała. Nie, bo całą aukcję spędził przy stoliku Christine Jamar, aktywnie wspierając ją przy zakupach na aukcji. Słyszałam na własne uszy jak kilka razy ponaglał aukcjonera by wreszcie przybił młotek po raz trzeci (wówczas gdy licytowała Christine Jamar). Dla mnie ten właśnie fakt był największym zgrzytem aukcji Pirde of Poland. Skoro Jerzy Białobok zgodził się zostać członkiem ww. rady, elementarne standardy etyczne nie powinny pozwolić mu na aktywne działanie w trakcie aukcji na rzecz jednego z kupujących. Ale kogo to obchodzi? Jerzemu Białobokowi wolno wszystko.
Powtórzę po raz kolejny, J.B. powinien natychmiast ustąpić z rady, bądź zostać z niej odwołany. Zadam jeszcze jedno pytanie, na które z pewnością nie uzyskam odpowiedzi. Otóż jestem bardzo ciekawa, czy Jerzy Białobok otrzymał jakiekolwiek prowizje z tytułu sprzedaży tego czy innego konia na tegorocznej aukcji Pride of Poland. Przy zachowaniu demokratycznych standardów, nie powinien…”

Farmy trolli – „ministerialny” przypadek, czy niegodziwa polska norma?

A. Stojanowska już 12 sierpnia znalazła czas na wystąpienie w mediach, w którym nie omieszkała ostro skrytykować poprzednich trzech edycji aukcji w Janowie, pomijając oczywiście fakt, że do ich miernego wyniku sama walnie się przyczyniła. Dziś wiele się mówi o „farmach trolli” – czy przypadkiem „farma” taka (nawet jeśli liczyła sobie zaledwie kilka trolli) nie funkcjonowała aby nadzwyczaj sprawnie do czasu wejścia A. Stojanowskiej i J.Białoboka do rady przy obecnym ministrze? Czyli de facto aż do przejęcia kontroli nad Michałowem i aukcją? Rzecz to warta zastanowienia. A dlaczego tak ważne było odzyskanie kontroli nad Michałowem? Bo tak naprawdę Janów to tylko kłopoty i medialna bomba, której lont łatwo zapalić, a z Michałowa można jeszcze coś po cichu uszczknąć.

Skoro już mowa o trollach. Chyba nadszedł czas, aby głośno postawić pytanie: jak doszło do tego, że urzędniczka średniego szczebla w ANR, po zwolnieniu z pracy, była w stanie przewrócić do góry nogami całą branżę koni arabskich w Polsce za pomocą działań medialnych oraz, jak można dziś przypuszczać (trzy lata za nami!), kontrolowanych przez siebie „farm trolli”, które przez cały ten czas atakowały i niszczyły wszystkich mających odwagę podjąć pracę w stadninach, a niebędących ludźmi Stojanowskiej i Białoboków? Odbywało się to w warunkach pełnej współpracy z posłami opozycji i wrogimi obecnej władzy mediami – z tymi posłami (posłankami), którzy zadawali podsuwane im pytania w Sejmie i na komisjach, często mając nawet kłopoty z prawidłowym ich odczytaniem! Kwintesencją idiotyzmu i braku elementarnej wiedzy na poruszany przez siebie temat było chyba nazwanie przez jedną, z litości pomińmy nazwisko, z posłanek, aukcji w Janowie „Polnisze Prestisz”. O „pierwszym koniu w Janowie z czasów Sobieskiego, od którego się wszystko zaczęło”, próbuję zapomnieć. Wszystko to krążyło w internecie, prasie i TVN. Zadziwiające, że znajdowało też posłuch w KOWR pod rządami ministra Ardanowskiego (choć za jego poprzednika też nie było kolorowo). Myślę, że wiele osób zadaje sobie pytanie, kto finansował tamte działania (znawcy mediów twierdzą, że zaangażowane w to musiały być spore pieniądze – np. kampania na portalu Sokzburaka, pozycjonowanie stron i temu podobne). Tak więc, kto finansuje funkcjonowanie witryny „Reinstate A. Stojanowska, J. Białobok & M. Trela”? Prowadzona jest ona (jak powszechnie wiadomo) przez niejaką Irenę Cieślak (to ta dama, która bez skrępowania, z pełnym megalomanii tupetem, podawała się przez pewien czas za menedżerkę Shirley Watts), blisko związaną z A. Stojanowską, a wcześniej pracującą dla Polturfu, która obecnie zajmuje się równie aktywnie hejtem politycznym na rząd i ministra rolnictwa na tymże profilu. Kto finansował działalność trolli – bo przecież większość z zaangażowanych nicków to nikomu w branży nieznane nazwiska – które zamilkły przypadkiem akurat wtedy, gdy Stojanowska zaczęła „kolaborować” z nienawistnym przed chwilą PiS-em?

W obronie „jedynych fachowców”

A. Stojanowska na zjeździe PZHKA w roku 2016, kiedy jeszcze miała nie tylko pełne poparcie członków związku, ale i zwyczajne z ich strony ludzkie współczucie, oświadczyła, że „nic w tej branży nie odbędzie się bez niej”. Naiwnie odebraliśmy tę deklarację jako chęć dalszej pracy na rzecz hodowli – tym razem już społecznej (jak my wszyscy). I tu bardzo się zawiedliśmy. W czasie, kiedy prywatni hodowcy próbowali utrzymać poziom i ciągłość pracy związku, A. Stojanowska poszła w inną stronę. Od wiosny 2016 – niczym bogini zemsty Nemezis – zaczęła niszczyć wszystko, co związane z hodowlą państwową, czym zasłużyła sobie na ksywkę „Mściwa Ania”, która zrobiła karierę w środowisku. Korzystając z silnej polaryzacji, wprowadziła temat koni arabskich do polityki w najgorszym jej wydaniu. Dzisiaj stadniny i hodowla tak naprawdę nikogo nie obchodzą, ale dla posłów (czy raczej posłanek) PO temat okazał się nośny medialnie i ciągłe mówienie, że PiS zniszczył Janów Podlaski i hodowlę koni arabskich w Polsce, daje im szansę na zaistnienia w zaprzyjaźnionych mediach. Oczywiście te ataki w żaden konstruktywny sposób nie poprawiają trudnej sytuacji stadnin. O ile na początku, po zwolnieniu Stojanowskiej, Białoboka i Treli, towarzyszyły im gesty solidarności, płynące z różnych stron, to sami hodowcy byli wstrzemięźliwi. W lutym 2016, w dobrej wierze, stawiłam się na demonstracji przed Torwarem (organizowanej m.in. przez B. Mazur i I. Cieślak) – jak się okazało, w gronie zaledwie pięciu osób, które hodują konie arabskie. Tak więc w środowisku hodowców raczej nie było specjalnego żalu po odwołanych – ich niechęć do prywatnej hodowli była przez lata nazbyt eksponowana –choć gesty zwyczajnej ludzkiej życzliwości oczywiście były. Cóż, kiedy wszystkie następne działania A. Stojanowskiej oraz J. Białoboka, który do niej dołączył, nosiły już cechy destrukcji.

Jednak A. Stojanowska i J. Białobok mają pewien problem poznawczy. Tak bardzo uwierzyli w swój spryt i szczelność swych biznesów oraz w to, że zarzuty, które postawiono im przy zwolnieniu, są nie do udowodnienia, że przeoczyli moment, kiedy do opinii publicznej zaczęło docierać, że jednak nie są tak kryształowi, jak sami twierdzą. Dokumenty przedstawione podczas obrad Sejmowej Komisji Rolnictwa w dniu 8.11.2018, w tym zestawienie liczby sprzedanych z Polski embrionów oraz analiza prawna dotycząca ustawienia sprzedaży podczas aukcji Pride of Poland w 2012 roku, jak również darmowej dzierżawy klaczy Emandoria (które są w tym momencie przedmiotem postępowania prokuratorskiego), to tylko wierzchołek góry lodowej. Powiązanie tej sprawy ze zniszczeniem protokołów kontroli w ANR dotyczącej nieprawidłowości w rozliczeniach z firmą Polturf oraz niejasny udział A. Stojanowskiej w zabiegach o zapłatę dodatkowej prowizji od SK Białka za sprzedaż koni na aukcji, pozwala przypuszczać, że – kto wie? – może takich spraw wkrótce wypłynie więcej. Tymczasem A. Stojanowska i J. Białobok, wykorzystując swoją pozycję sędziów i członków władz ECAHO, byli w stanie przez trzy lata blokować przyjazdy sędziów na pokazy do Polski, zniechęcać klientów do zakupu koni w Polsce oraz kontestować za granicą wszelkie działania Polski związane z hodowlą koni arabskich. Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której były urzędnik państwowy, odpowiedzialny np. za produkcję polskich czołgów, wraz z byłym prezesem spółki je produkującej, jedzie do kraju nabywcy i opowiada tam o tego czołgu wadach? Czy nie kwalifikowałoby się to aby pod zarzut zdrady państwa polskiego? Na nasze szczęście konie to nie czołgi, a w armii też już nie służą, ale – jak to się mówi – „niesmak pozostał”. Znamiennym przykładem jest wywiad, jakiego J. Białobok udzielił podczas czempionatu świata w Paryżu w grudniu 2017 roku, krytykując słaby rzekomo występ polskich koni. W chwili, gdy w Paryżu świętowaliśmy wiceczempionat świata zdobyty przez Equatora, TVN nadawał wywiad z Białobokiem, który mówił, że polskie konie są jak używane samochody – czyli ich wartość maleje. Posługiwanie się mediami przeciwko polskiej hodowli osiągnęło apogeum w roku 2018, kiedy A. Stojanowska i J. Białobok zaprosili na pokaz do Białki ekipę TVN, aby z tego miejsca skrytykować przygotowania do aukcji. Jak pamiętamy, wywołało to duże oburzenie wśród obecnych na pokazie hodowców, ale przekaz poszedł w świat.

Bo wszyscy koniarze to jedna rodzina…

Dlaczego to przypominam? Otóż od dawna już uważam, że w sprawie zwolnienia wymienionych tu osób doszło do utrwalenia pewnego mitu, który osoby te próbują eksploatować. Odejście M. Treli i J. Białoboka na emeryturę było już w roku 2016 przewidywalne. Mimo to nikt nie troszczył się o to, co będzie dalej ze stadninami. W żadnej z nich nie było nikogo, kto mógłby bezproblemowo „wejść w buty” poprzedników. Zgodnie z klanową strukturą, jaka stworzona została po 1946 roku w polskiej hodowli państwowej, dziedziczenie odbywało się w ramach kilku klanów i trzeba było być: synem, zięciem, chrześniakiem, córką kuzynki, mieć znajomego wuja lub coś w tym stylu, aby dostać dobrą pracę w państwowej stadninie koni. Niemal każdy na „stanowisku” w państwowej hodowli koni był swój, a dla ułatwienia kariery często gęsto uwikłany w system. Stadniny koni czystej krwi arabskiej były szczególnie atrakcyjne, dawały bowiem możliwość wyjazdów za granicę już w latach 70. J. Białobok, jego żona U. Białobok, a potem także A. Stojanowska trafili do państwowej hodowli nieprzypadkowo – pominę ciekawe szczegóły, na które przyjdzie jeszcze czas. Jako zootechnicy z wykształcenia mogli przecież – jak wielu innych absolwentów tego kierunku – wylądować w tzw. zwykłym PGR-rze na południu czy północy Polski, i hodować choćby tak potrzebne za komuny świnie. Ale oni trafili – dzięki koneksjom czy kwalifikacjom? – dużo lepiej. Wspaniała praca, z możliwościami rozwoju, wyjazdami zagranicznymi, całkowitym zabezpieczeniem socjalnym i dobrym wynagrodzeniem. Oczywiście, dobre wynagrodzenie to rzecz względna, a więc, aby nie być gołosłowną, wyjaśnię, co mam na myśli. Dochody samego J. Białoboka, ujawnione w sprawozdaniu za 2015 rok w SK Michałów, z tytułu wynagrodzenia wyniosły ok. 360 tys. zł (za ten jeden rok). Odrzucając „niesprawiedliwy” w tym przypadku zarzut nepotyzmu, należy dodać, że J. Białobok, jako szef firmy, zatrudniał przez 8 lat emerytkę, swoją żonę, której (godziwe przecież) dochody należy dodać do benefitów, a która pobierała jednocześnie emeryturę, jak najbardziej zgodnie z prawem. Jednak w ten sposób blokowano możliwość zatrudnienia i wyszkolenia następcy. Ale przed siedemdziesiątką przecież nikt jeszcze nie myśli o rezygnacji z tak wygodnego stanowiska, dzięki któremu można prowadzić ziemiański styl życia na koszt państwa i mieć do dyspozycji dworek za niewiele ponad sto złotych miesięcznie, i to „dożywotnio”! A. Stojanowska, z kolei, w ciągu 20 lat swojej pracy w ANR, przeszła zadziwiającą metamorfozę od osoby prawdziwie (w mojej ocenie) zaangażowanej dla dobra hodowli państwowej, do cynicznej, nastawionej na karierę i pogoń za pieniędzmi, a przy tym kojarzonej ściśle z handlem końmi i swoją koleżanką Barbarą Mazur (organizatorką Pride of Poland) i jej 12% prowizją. Dodam, że działalność A. Stojanowskiej w strukturach ECAHO jest oceniana przez środowisko międzynarodowe dość sceptycznie. Konflikty interesów (przypominam pokaz w Kuwejcie w 2018 roku!) i podejrzenia o manipulacje sędziami sprawiły niestety, że w ECAHO mówi się o polsko-czeskiej grupie wpływu (chodzi o duet: przewodniczący Lacina i Stojanowska).

Oboje, Białobok i Stojanowska, wyłącznie dzięki pracy w państwowych stadninach koni (i, co istotne w tym przypadku, na ich koszt) zbudowali swoją pozycję w międzynarodowym gronie sędziów i międzynarodowych strukturach hodowlanych. Przez wiele lat mieli zaszczyt reprezentować Polskę za granicą. Do struktur tych wprowadzili ich poprzednicy, A. Sosnowski i I. Zawadzka. Oni sami zaś, przez 20 lat działalności, „nie odważyli się” wprowadzić nikogo. Zostawiając na boku niuanse, w kraju mogli czuć się doceniani (w tym finansowo) oraz szanowani. Jednak moim zdaniem zlekceważyli fakt, że środowisko hodowlane w Polsce patrzyło coraz bardziej krytycznie na niektóre ich działania i na to, że tylko oni – swego rodzaju wybrańcy czy pomazańcy niemal – jeżdżą za granicę i mają monopol na związaną z tym wiedzę. Nie wzięli pod uwagę jednego: że polscy hodowcy także sporo podróżują na pokazy na całym świecie, znają języki i przywożą z tegoż świata informacje, które wcześniej tu nie docierały. Przełomem była (użyję tego słowa świadomie) brutalna eksploatacja michałowskich klaczy poprzez dzierżawy do Belgii (np. 11 sztuk potomstwa od michałowskiej Espadrilli), 8 embrionów pobranych od Wieży Mocy, czy pojawienie się w niewyjaśnionych okolicznościach w USA ogierka Emerald J. A konie, które lądowały w USA, o których wiadomo było, że miały nieciekawe historie? Wiele w tym było niejasności, tajemnic, także prowizji dla wciąż tych samych (zaufanych zapewne) osób. Bardzo wiele środowiskowych dyskusji było również po śmierci jedynego, jak się okazało, następcy Eksterna, ogiera Esparto, który zakończył życie (na ochwat) w zaprzyjaźnionej z J. Białobokiem niemieckiej stadninie, pomimo że hodowcy z Białki wręcz błagali w tamtym czasie o pozostawienie ogiera w Polsce. I tak jedyny sukcesor słabnącego niestety rodu Kuhailana Haifi odszedł do krainy wspomnień…

Nasze oburzenie sposobem odwołania M. Treli i J. Białoboka było o tyle uzasadnione, że większość normalnych ludzi nigdy nie spotkała się z tego typu traktowaniem menedżerów. Ale prawda jest taka, że w ANR to była norma i musieli wiedzieć o tym i M. Trela, i J. Białobok, choćby dlatego, że A. Stojanowska była wielokrotnie, jako urzędniczka agencji, wykonawcą takich odwołań (są tacy, którzy twierdzą, że robiła to wyjątkowo nieprzyjemnie i z wyraźną satysfakcją). W tej kwestii w KOWR bynajmniej standardy się nie poprawiły, a wręcz przeciwnie. Ale właściciel, w tym przypadku urzędnik, który go reprezentuje, miał prawo to zrobić i koniec. Pytanie, co dalej? Pytanie, które stawialiśmy sobie już w lutym 2016 roku – co dalej ze stadninami? Czy polskie stadniny państwowe, zbudowane z takim trudem po II wojnie światowej (i z wielką krzywdą dla hodowli prywatnej), mają się skończyć wraz z Trelą i Białobokiem? Czy praca dwóch pokoleń pójdzie na marne? Czy A. Stojanowska oraz J. i U. Białobokowie to jedyne osoby godne prowadzić dalej polską państwową hodowlę? Czy to, że sami uwierzyli we własną niezastępowalność każe nam się z tym zgadzać? W tym miejscu zacytuję opinię R. Pankiewicza, która pochodzi z prywatnej korespondencji z roku 2011: „Jaworowski wychował Białoboków, Krzyształowicz Trelę. A oni teraz nikogo nie szykują na swoje miejsce. Czy hodowla ma się skończyć po ich śmierci, bo oni obaj będą pracować do samej śmierci, no bo kto? Władze powinny polecić im, żeby wychowali kogoś, ale władza jest po prostu głupia i nie chce myśleć jak to będzie kiedyś… Pani Iza już wysiadła a Stojanowska rządzi Białobokiem”. Swoją drogą, wracając do tego listu, można rozwiązać kolejną zagadkę: dlaczego Białobokowie zablokowali (dzięki niejakiej Słowik) planowaną przy okazji 65-lecia stadniny, na październik 2018 roku, uroczystość wmurowania pamiątkowej tablicy Romana Pankiewicza, hodowcy w Michałowie w latach 1958-1967. Gotowa tablica leży pewnie teraz gdzieś w piwnicy…

Spuścizna „jedynych fachowców”

Po ostatniej aukcji J. Białobok biadolił w jakiejś telewizji, że w stadninach nie ma kto pracować i że „pure Polish” to przeżytek, że nie ma fachowców, którzy wiedzą co robić (mając chyba na myśli wyłącznie siebie samego). Kiedy się już przebrnie przez natręctwa językowe, które dominują w jego wypowiedzi, to nie pozostaje nic z treści. Pytam więc publicznie J. Białoboka i A. Stojanowską, jak widzą polską hodowlę państwową w najbliższych, powiedzmy, 10 latach? Kogo, jako opłacani przez państwo urzędnicy, wyszkolili na swoje miejsce, kto jest godzien je zająć? Co chcieliby doradzić w kwestii hodowlanej? Jak widzą dalsze funkcjonowanie Michałowa i przede wszystkim Janowa, które to stadniny wymagają gruntownej reformy? Pytam, ponieważ nie mogę się tego dowiedzieć z jakichkolwiek publikacji tych osób na temat hodowli. Nic nie wiem o ich poglądach na hodowlę, choć znamy się ponad 20 lat. Pracując ostatnio nad monografią Michałowa, intensywnie i bezskutecznie szukałam wypowiedzi tych autorów, ale w końcu skorzystałam jedynie z niezwykle cennych, choć nielicznych, artykułów I. Jaworowskiego. Czy J. i U. Białobokowie, po 40 latach pracy w Michałowie, oraz A. Stojanowska, po 20 latach zatrudnienia w ANR, nie mają nam, hodowcom, nic do przekazania, poza tym, co w ich imieniu (czy na ich polecenie, tego nie wiem) piszą internetowe trolle? Zaczynam podejrzewać, że po prostu nie mają zbyt wiele do powiedzenia. I tak upada kolejny mit, mit o profesjonalizmie. Jak w tej piosence: „bo dobry Bóg już zrobił co mógł, teraz wreszcie potrzeba fachowca”.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za artykuły publikowane na blogach. Opinie wyrażane w tekstach są osobistymi ocenami autorów.

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email

Ostatnie wpisy autora:

29 marca 2022

Nawiguj pomiędzy wpisami

Kalendarz wpisów

kwiecień 2024
pon.wt.śr.czw.pt.sob.niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
1
2
3
4
5
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.