Kto czytał „Tulipanową gorączkę” Deborah Moggach ten wie, jak wyglądało osobliwe szaleństwo, któremu ulegli XVII-wieczni Holendrzy. Z dnia na dzień rodziły się i przepadały olbrzymie fortuny. Za jedną jedyną cebulkę, zwaną Semper Augustus, należącą do najpiękniejszych odmian i będącą wynikiem nowej krzyżówki, dano któregoś razu sześć wyśmienitych koni, trzy beczki wina, tuzin owiec, dwa tuziny srebrnych pucharów oraz obraz marynistyczny autorstwa Esaiasa van de Velde! A szerzyły się pogłoski, że cena jeszcze wzrośnie, że cebulka będzie warta tyle, co skrzynia pełna złota, co flotylla statków z ładunkiem złota, co cały zasób skarbnicy namiestnika…
Trochę mi to przypomina szalejące ceny stanówek. Dziś już nikogo nie dziwi kwota 4 tys. euro za porcję nasienia młodego, ledwo co przybyłego z pokazów ogierka. Niczym niepozorna cebulka Semper Augustus, tych kilka słomek ma bowiem pomóc – przy odrobinie szczęścia – w wyhodowaniu jeszcze droższego konia, prawdziwego „króla królów”. A mówią, że to i tak okazja, bo cena na pewno wkrótce poszybuje w górę, może do 8 tys. euro? Trzeba się spieszyć! Stanówka uznanej gwiazdy kosztuje przecież i 20 tysięcy dolarów.
Rynek tulipanów w Holandii w końcu się załamał. Cebulki stały się bezwartościowe, a tysiące ludzi zostały bez środków do życia. Podobna katastrofa nie grozi raczej hodowcom koni arabskich, nawet jeśli bardzo mocno wykosztują się na stanówki. Pieniądze jednak tak dziś, jak i w przeszłości budzą zrozumiałe emocje, choć – jak napisała Moggach w swojej książce – „to wszystko rodzi się z umiłowania piękna…”. Tak, z tegoż właśnie powodu jesteśmy gotowi płacić więcej i więcej za stanówki modnych w danym sezonie reproduktorów. Cena ma być gwarancją, że tym razem się uda.
Ale cóż, tak jak nie każdy hodowca tulipanów doczekał się własnej, cudownej, najkosztowniejszej na świecie odmiany, wyrosłej z cebulki Semper Augustus, tak nie każdy hodowca koni arabskich, zapłaciwszy niebotyczne pieniądze za stanówkę, doczeka się czempiona. Każdy jednak może próbować, każdemu wolno marzyć. A i używanie najlepszych ogierów jest w interesie całej hodowli. Przy czym w szerszej społecznej skali żadne poważne niebezpieczeństwo nam nie grozi, jako że arabitis, czyli arabska gorączka, nie stała się na razie – o ile mi wiadomo – problemem narodowym. Jednak grono dotknięte tą przypadłością stale rośnie, co z jednej strony cieszy nasze serca, a z drugiej sprawia, że czasem przez głowę przemknie przeganiana szybko myśl: żeby tylko umiłowanie piękna i pogoń za marzeniami nie przegrały z umiłowaniem brzęczącej monety i pogonią za zyskiem, jak to przytrafiło się siedemnastowiecznym Holendrom, którzy licytując cebulki, nigdy nie oglądali tulipanów…