W artykule podsumowującym tegoroczny Janów Rafał Czarnecki stwierdza: „Doczekaliśmy czasów, w których żaden sektor własności nie jest dyskryminowany i ci hodowcy, którzy za PRL-u mogli tylko marzyć o posiadaniu arabów, dziś z powodzeniem konkurują ze stadninami Skarbu Państwa. I to jest właśnie zwiastun nowej ery”. Ale niektórzy uważają inaczej. I dobrze, bo gdyby wszyscy byli jednomyślni, to o czym byśmy dyskutowali? Oto więc Wojciech Kuźmiński, prezes ANR, w wywiadzie opublikowanym w „janowskim” dodatku promocyjnym do Gazety Wyborczej (z 7 sierpnia), mówi o państwowej hodowli: „W przypadku koni czystej krwi arabskiej trudno jest mówić o jakiejkolwiek konkurencji ze strony hodowców prywatnych, i to nie tylko tych krajowych, ale również zagranicznych”. Nie wiem, czy Pan Prezes miał na myśli m.in. zagranicznych hodowców (prywatnych) choćby Gazala Al Shaqab, Laheeba albo Enzo, żeby wymienić tylko te, które były używane w polskich stadninach (przede wszystkim państwowych). Nie wiem także, o jakich zagranicznych hodowców państwowych może mu chodzić – czy o (częściowo już sprywatyzowaną) stadninę w rosyjskim Tiersku, czy może o państwową hodowlę we Francji? O to autor wywiadu nie dopytał. Ale z pewnością Pan Prezes ma prawo do własnego zdania!
Z ciekawością przeczytałam też rozważania Rafała nt. sędziowania. Jako komentarzem posłużę się wypowiedziami Ferdinanda Huemera dla najnowszego „Tutto Arabi”. Otóż ten międzynarodowy sędzia i właściciel stadniny La Movida (patrz tekst: Dzień Otwarty w La Movida), zapytany o sędziowanie, mówi: „Różnica między sędzią poprawnym a bardzo dobrym polega na jego osobowości i etycznym zmyśle, którego częścią jest niezależność. Nikt z nas nie jest całkiem obiektywny i wolny, gdy staje przed nim koń należący do dobrego znajomego”. I dodaje: „Jeszcze bardziej niebezpieczne jest zaangażowanie finansowe: gdy sędzia jednocześnie pośredniczy w handlu końmi (i nie mam tu na myśli sprzedaży produktów własnej hodowli).” Zaznacza także: „Ja osobiście nie zapraszam do sędziowania tych osób, które znane są z tego, że handlują końmi lub są tzw. konsultantami. Jestem to winien uczestnikom organizowanych przeze mnie pokazów”.
Ferdinand Huemer ubolewa także nad tym, że pokazy zdominowane zostały przez wielki kapitał: „Pokazy stały się polem gry dla kilku bardzo zamożnych kolekcjonerów” – mówi. I dalej: „Na większości pokazów europejskich nasze konie muszą konkurować z najlepszymi końmi na świecie, które zostały nabyte przez swych bogatych właścicieli-kolekcjonerów wyłącznie po to, by nieustannie pozostawać w niepobitym kręgu zwycięzców pokazowych. Europejskie konie, które zajmują – dobre przecież – miejsca w pierwszych piątkach klas, nie budzą żadnego zainteresowania kupców”. „Brak sukcesów – dodaje Huemer – wkrótce sprawi, że coraz mniej będzie europejskich hodowców, którzy zechcą wystawiać swoje konie, zwłaszcza że koszty są coraz wyższe. A to wpłynie na przyszłość naszej hodowli”.
„Historia dowodzi, że większość wspaniałych pokazowych koni pochodzi od matek, które same wcale nie osiągały świetnych wyników pokazowych” – przekonuje także Huemer. Wnioski? „Dość już mamy sztucznej śmietanki pokazowej, która może istnieć tylko dzięki bardzo bogatym właścicielom, będącym często jednocześnie głównymi sponsorami tychże imprez”.
Tak czy inaczej, jak długo będą się odbywać pokazy, tak długo będziemy na nie narzekać – a powody zawsze się znajdą! Lubiącym powracać do przeszłości polecam artykuł prof. Ludwika Maciąga z 2000 r. (Z archiwum Kuriera Arabskiego: Janów Podlaski dziś, a jutro?). Pan Profesor wyraził swoje poważne wątpliwości. Czy coś się od tamtego czasu zmieniło? Na to już każdy sam musi sobie odpowiedzieć…