Reklama
Western po staropolsku

Hodowla

Western po staropolsku

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Rajd Kuhailana. Na czele Krzysztof Czarnota z Mąciwodą oraz Tomasz Dudek z Mistralem, fot. Krzysztof Dużyński
Rajd Kuhailana. Na czele Krzysztof Czarnota z Mąciwodą oraz Tomasz Dudek z Mistralem, fot. Krzysztof Dużyński

Prężnie rozwijający się w naszym kraju styl west dociera ostatnio do środowiska arabiarzy i koni czystej krwi. Coraz częściej dochodzi do prób organizowania zawodów czy konkurencji specjalnie dla arabów. Obserwując bierność samych hodowców w znalezieniu pomysłu na zagospodarowanie tysięcy już w tej chwili nikomu niepotrzebnych koni, każdą próbę użytkowania koni arabskich należy uznać za bardzo pożyteczną. Przy okazji chcę od razu zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko westernowi. Wręcz przeciwnie, sam jeżdżę często w westowym siodle i bardzo wiele zawdzięczam trenerom naturalu spod znaku kowbojskiego kapelusza. A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w naszej rzeczywistości western na arabach to bardziej proteza, niż solidny pomysł na znalezienie zajęcia, rozrywki i rywalizacji dla setek koni i ich właścicieli. Dlaczego tak uważam? Proszę posłuchać.

Jestem absolutnie zafascynowany obecną formą, w jakiej styl western podbija kolejne jeździeckie rynki, zyskując fanów i naśladowców właściwie wszędzie, gdzie tylko się pojawi. Myślę, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, iż mamy tu do czynienia z dyscypliną jeździecką absolutnie kompletną. Zauważcie Państwo, że tutaj każdy z łatwością znajdzie dla siebie miejsce. Zawodowiec, chcący uprawiać wyczyn, może rywalizować na różnych poziomach, z mistrzostwami świata i igrzyskami włącznie. Do wyboru są rozmaite konkurencje, począwszy od technicznych, na szybkościowych skończywszy. A jeśli komuś zamarzy się zaganiać koniem bydło, to też nie ma sprawy. Wszystko to dla różnego szczebla

Zawody westernowe w Poczerninie, Espira i Agnieszka Chorzewska, fot. Marta Wołtosz
Zawody westernowe w Poczerninie, Espira i Agnieszka Chorzewska, fot. Marta Wołtosz

zawodników – natomiast dla niedzielnych, czy mocno rekreacyjnych jeźdźców jest legenda Dzikiego Zachodu, kowbojskie siodło, kapelusz, dżinsy, które sprawiają, że każdy może się poczuć na koniu jak szeryf, a nie jak pierwszy z brzegu jeździec. Do tego wszystkiego ogólny luz i amerykańska wolność.

Poza tym co opisuję, brak jakiejkolwiek alternatywy, bo kiedy w drugiej połowie dwudziestego wieku na świecie rozwijało się jeździectwo, u nas panowała komuna: konie były wrogiem klasowym i pańską zachcianką. Kiedy na Zachodzie araby znajdowały różne pola użytkowości, u nas zupełnie ich nie używano, a istniejące wyścigi były i są jedynie próbą dzielności, która z prawdziwym użytkowaniem koni arabskich ma niewiele wspólnego.

Efekt jest taki, że dzisiaj nie mamy żadnej narodowej dyscypliny, żadnego własnego stylu, który by umiał i mógł wykorzystać potencjał naszych arabskich koni; nie widać też żadnej rodzącej się koncepcji czy choćby wizji. Czy to oznacza, że miłośnicy użytkowania arabów w naszym kraju nie mają alternatywy i mogą jeździć albo western, albo wcale?

Gdybym urodził się w Ameryce, zakładałbym na głowę kowbojski kapelusz, wskakiwał na swojego westernowego kuhailana, słuchał country i zaczytywał się historiami o podboju Dzikiego Zachodu. Niestety mam z tym duży problem, ponieważ urodziłem się w Polsce. Co więcej, wolę czytać o polskich hrabiach, którzy organizowali wyprawy na pustynię. O polskiej szlachcie rozjeżdżającej końmi arabskimi po Kresach. I nie o pogoniach za dyliżansem, a o konnych polowaniach, na których sprawdzano dzielność orientalnych wierzchowców. Nie jest moim bohaterem Billy Kid na mustangu, ale Juliusz Dzieduszycki na swoim słynnym Merdżamkirze, galopujący po bezdrożach Podola. Wolnością nie pachnie mi kamizelka z frędzlami, ale wiatr wiejący od stepu. Być może to, co piszę, jest w obecnym świecie (spod znaku globalizmu, plastiku i hamburgera) kompletnie bez znaczenia. Ale skoro taki czy inny Amerykanin nie przebiera się dzisiaj za kresowego szlachcica i nie galopuje na arabie gdzieś

Kudowa 2007, Sandra Sikora na Faisalu, fot. Marta Staszczak
Kudowa 2007, Sandra Sikora na Faisalu, fot. Marta Staszczak

w Kalifornii, odziany w żupan, to dlaczego ja, syn tej ziemi, spadkobierca starej kultury, tradycji i myśli hipologicznej wielkich polskich rodów, mam się stroić i udawać amerykańskiego poganiacza krów?

Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie mam nic przeciwko amerykańskiemu stylowi jazdy i bardzo go cenię, tyle że west pod naszą szerokością geograficzną to taki jeździecki McDonalds. Kolorowy, ładnie opakowany, bardzo efektowny, ale w smaku mdły, nijaki i obcy. Roman Pankiewicz powtarza, że koń to kultura. A kultura to przecież historia, tradycja, a nawet legenda, w przypadku polskich koni arabskich niezwykle bogata, przepiękna, wręcz baśniowa i jakby powiedzieli Rosjanie: duszosczypatielna.

Nie piszę tego wszystkiego, żeby komukolwiek sugerować, co ma robić, przypominać o patriotyzmie, pouczać, czy odstręczać od uprawiania westernu, przekonując jednocześnie o wyższości jednych świąt nad drugimi. Amerykanie genialnie to wymyślili. Narodowe jeździectwo oparte na własnych korzeniach, tradycji, tożsamości. Tak naprawdę piszę ten artykuł, bo marzy mi się taki western po staropolsku. Nowa, kompletna dyscyplina jeździecka dla koni arabskich i orientalnych. Dyscyplina, w której pobrzmiewałyby echa dawnych czasów, żyłaby pamięć niegdysiejszych polskich hodowców, podtrzymywano by obyczaje, tradycje, nawiązywano do historii i hołubiono etos rodzimych związków z koniem. Można to wyrażać na sto różnych sposobów. Poprzez ubiór, rząd, towarzyszące temu jeździectwu zainteresowania, czy szkoląc konie do określonych rodzajów użytkowania (np. do długich wypraw, czy pochodów). Sportowym wierzchołkiem takiego „stylu” mogłyby być (tak sobie to wyobrażam) profesjonalne rajdy długodystansowe, zaś całą podstawę należałoby zagospodarować na

Janów Jesienny, Metropolis NA, fot. Katarzyna Dolińska
Janów Jesienny, Metropolis NA, fot. Katarzyna Dolińska

różne sposoby. Przede wszystkim turystyka konna, czy trekking, bo co tu się oszukiwać, arab na czworoboku się dusi, to koń stworzony to pokonywania przestrzeni. Ale skoro można ścigać się arabami między beczkami, to dlaczego nie wymyślić wyścigu do pierścienia kresowej księżniczki? Pomysłów może być wiele, kwestia zasadnicza, czy nam, Polakom- arabiarzom takie jeździectwo jest do czegokolwiek potrzebne? Moim zdaniem tak, bo mamy w tej chwili tysiące koni arabskich i orientalnych, z którymi nie bardzo wiadomo, co robić i całkiem pokaźną grupę jeźdźców szukających dla siebie miejsca, bo z różnych względów zakładanie kowbojskiego kapelusza i startowanie w konkurencjach, których nazwy nie sposób nawet wymówić, zwyczajnie ich nie bawi. A jak jest naprawdę, czas pokaże. Jeden nasz wielki mawiał „że Polacy nie gęsi…” Niestety drugi utrzymywał, że „Polska papugą narodów”.

 

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Stigler Stud
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.