“Od razu widać, że to rzeczy Wilkonia, ruch pędzla, kształt plamy, technika łączenia pędzla z użyciem pióra, kredki, ołówka…” – tak o „wilkoniowatości” mówił w książce Agaty Napiórskiej „Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia” (wyd. Marginesy, 2018) sam artysta. JÓZEF WILKOŃ, urodzony w 1930 roku wybitny malarz, rzeźbiarz, ilustrator, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, mieszka i tworzy w Zalesiu Dolnym k. Warszawy. Głównym źródłem inspiracji są dla niego zwierzęta, w tym konie, także arabskie, które podziwia w sposób wyjątkowy. „Najbardziej lubię malować konie, bo są piękne, szczególnie koń arabski. A już tabun koni arabskich to szczyt piękna” – zwierzał się autorce książki. I rzeczywiście, araby Wilkonia są niepodrabialne i mają wszystko to, co urzeka wielbicieli tej rasy: wygiętą w łuk szyję, uniesiony w biegu ogon, niedużą, wdzięczną głowę o wielkim, ciemnym oku i dynamiczny ruch, oddany kilkoma pociągnięciami pędzla. Nie da się w żaden sposób pomylić arabów Wilkonia z wizerunkami koni, które wyszły spod ręki innych malarzy.
Konie były obecne w jego życiu od najwcześniejszego dzieciństwa, spędzonego we wsi Bogucice niedaleko Wieliczki. „W dzieciństwie byłem słynny z tego, że mnie posadzili na koniu, a koń dreptał i tak po kilkunastu metrach wyczułem, że nieodwracalnie przesuwam się w prawo, w lewo i bęc, spadałem” – opowiadał polskimarabom.com. Już w szkole podstawowej Józef ujawnił zdolności do rysunku, choć, jak twierdził, „Kossakiem nie był”: „Juliusz Kossak, jak miał dwanaście lat, robił takie rysunki koni, że stary Kossak by się nie powstydził” – zauważał w wywiadzie-rzece udzielonym Napiórskiej. Zamiłowanie do realizmu Kossaka, Matejki, Wyczółkowskiego wyniósł zresztą Wilkoń z domu rodzinnego.
Wakacje spędzał u dziadków w Łańcucie, gdzie był istny zwierzyniec, oczywiście z końmi w rolach głównych. Dziadek, wspominał Wilkoń, był stangretem u Potockiego. Młody Józek wcześnie zaznajomił się z pracami polowymi. Sam potrafił zaprzęgać konia i powozić. Nauczył się też samodzielnie, jednym koniem, orać, a miał tylko trzynaście lat! Prace rolnicze, jak przyznawał, do dziś są mu nieobce.
Z Łańcuta było blisko do Albigowej. I tam właśnie Wilkoń zetknął się z arabami. Tak o tym mówił polskimarabom.com: „Kiedyś jechaliśmy furmanką do Albigowej, po drodze zdarzył się nieprzyjemny wypadek, nasza klacz – Baśka, zaplątała się w uprząż i lejce. Upadła. I ja, młody chłopak, musiałem ją ratować. Udało się. Ale po co my jechaliśmy do Albigowej, nie pamiętam. Jednak to tam po raz pierwszy zobaczyłem araby, w tym Bandolę, która bardzo się wyróżniała. Po latach widziałem już ją w Janowie, u Andrzeja Krzyształowicza, który mi ją zademonstrował. Równie wspaniałą jak poprzednio. Wypuścił wszystkie konie na wybieg i gdy pobiegły, po raz pierwszy zrozumiałem, na czym to polega”.
Arab w kłusie, arabska klacz ze źrebięciem u boku – to działa na wyobraźnię każdego wrażliwego na piękno człowieka, a co dopiero artysty. „Zwierzę ma w sobie świadomość, poczucie urody, piękna ruchu – mówił nam Wilkoń. – Radość, z jaką biega źrebak, to właśnie to, co ma dorosły, biegnący koń, a do tego dochodzi jeszcze chęć zabawy. To, co wyprawia źrebak, to jest poezja ruchu połączona z radością życia. Biegnący arab to teatr, on musi czuć, że jest piękny i demonstruje tę urodę”.
Bandola zapadła artyście głęboko w pamięć. „Długo żyła i do późna wydawała potomstwo. Interesowałem się potem, co się działo, obserwowałem sukcesy aukcyjne jej dzieci” – przyznał. Co z Bandoli jest w arabach Wilkonia? Zamaszystość, a jednocześnie subtelność, wdzięk? „W dzisiejszych pracach, a powróciłem do tematu koni, widać parosekundowy ruch pędzla, który się zwija. Jedno zamieszanie nim, to forma konia. Potem tylko dochodzi główka i nóżki. A jak? Tym samym pędzlem. Odwracam go drzewcem do tuszu. I powstają nóżki. Drzewiec też rysuje. A te nóżki to nie przekłamanie, naprawdę są tak delikatne i subtelne. Już Grecy umieszczali konie z takimi nóżkami na wazach i to od nich je wziąłem. Tylko że u mnie są jeszcze bardziej absurdalne”.
O swojej zamaszystej kresce tak mówił w książce Napiórskiej: „Ruch musi być precyzyjny jak u chirurga. Od dawna urzekały mnie prace o zdecydowanej formie, wynikającej z dynamicznego ruchu ręką”.
Konie pojawiły się w ilustracjach Wilkonia do „Pana Tadeusza”. W 1962 roku ogłoszono konkurs, w którym wystartowało wielu znakomitych artystów, w tym Zamecznik, Młodożeniec, Tomaszewski. Wygrał Wilkoń. „Mój «Pan Tadeusz» był jak na tamte czasy dość szokujący – wspominał w książce – polegał na rozmalowaniu pejzażu, scen ulotnych, impresyjnych, poetycznych”. Nam opowiedział, że po wygraniu konkursu, w rozmowie z Adamem Mauersbergerem, ówcześnie dyrektorem Muzeum Adama Mickiewicza, poruszył temat koni. „Pytałem, czy mu nie przeszkadza, że te moje konie mają nogi jak pająki, coś między owadem i koniem. Uznał, że tak po prostu jest”.
Konie arabskie, czy może orientalne, pojawiły się również na okładkach ilustrowanych przez Wilkonia książek dla dzieci „Beowulf” (1966) oraz „Iv i Finetta” Natalii Gałczyńskiej (1962). Ta druga to jedna z tych ilustracji, z których artysta jest najbardziej zadowolony. „Arab ma cholernie zwarty, mocny korpus i te wyjątkowe kończyny” – podkreślał. Konie orientalne to także motyw ze „Skarbu Ali Baby” (2014). Z arabami Wilkonia współcześnie mieliśmy szansę zetknąć się również w przestrzeni publicznej – plenerowa wystawa jego prac gościła latem 2015 roku na rynku w Piasecznie. Między lipcem a wrześniem 2020 ilustracje i rzeźby Wilkonia wystawiano w Muzeum Miejskim w Tychach – to najnowsza z licznych prezentacji dorobku artysty.