Reklama
Araby artystyczne

Ludzie i Konie

Araby artystyczne

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email

Przed czterema laty Piotr Dzięciołowski, potomek cenionej rodziny dziennikarskiej rodem z „Expressu Wieczornego”, operujący z równym powodzeniem aparatem fotograficznym i piórem, opublikował książkę „Koń to jest ktoś”. Obecny tom, „Koń mi robił za kołyskę”, przynosi ciąg dalszy hippicznych perypetii naszych artystów.

Andrzej Grzybowski, aktor, malarz, przez ostatnie siedem lat życia artystki opiekun Mieczysławy Ćwiklińskiej, wspomina: „Przy okazji wspólnych podróży często zaglądaliśmy do okolicznych stadnin. Kiedyś zawiozłem panią Miecię do mojego przyjaciela Andrzeja Krzyształowicza, kierującego stadniną w Janowie Podlaskim. Dyrektor chciał się przed nami pochwalić kilkoma zasłużonymi okazami. Najpierw przyprowadził Negatiwa, przepięknego ogiera, wnuczka słynnego Skowronka z początku ubiegłego stulecia. Pani Mieczysława przyjrzała się dokładnie Negatiwowi i chociaż prawie nic już nie widziała, rzekła:
– Ależ to wykapany Skowronek.
Gospodarze oniemieli. I nieistotne, czy Ćwiklińska grała, czy nie – była w tym towarzystwie jedyną osobą, która owego wierzchowca rzeczywiście mogła pamiętać. Chwilkę później Krzyształowicz przedstawił słynną, przeszło trzydziestoletnią Ofirkę.
– Pani Mieczysławo, jeśli wolno mi tak powiedzieć – zwrócił się do artystki – to nestorka naszej stadniny.
– No, patrzcie państwo, to znaczy, że i wśród koni jest jakaś Ćwiklińska – spointowała artystka”.

Legendarnego polskiego hodowcę koni czystej krwi wspomina również Andrzej Trzos- Rastawiecki, notabene jego kuzyn: „Wszystko zaczęło się od janowskich arabów. Już jako człowiek ponad trzydziestoletni wsiadłem i rozpocząłem terminowanie w siodle. Ponoć pierwsze doświadczenia najbardziej zapadają w pamięć. Araby mają artystyczne usposobienie. Z tak łagodnymi, cierpliwymi i wytrwałymi rumakami, na dodatek obdarzonymi bajkową urodą, nigdy już nie dane mi było obcować”.

Fotograf Zenon Żyburtowicz, choć kształcił się pod okiem samej Zofii Raczkowskiej, przyznaje, iż pierwsza wizyta z obiektywem w Janowie Podlaskim zakończyła się fiaskiem: „Wydawało mi się, że wszystko robiłem poprawnie, kiedy jednak wywołałem filmy, mina mi zrzedła. Co prawda większość portretów była co najmniej poprawna, ale zdjęcia koni w galopie wyszły fatalnie. Araby jakieś zniekształcone, niezgrabne, z powykrzywianymi nogami. Koszmar! Zacząłem analizować, jaki błąd popełniłem. W pewnym momencie olśnienie, i to za sprawą mego wyuczonego zawodu – jestem muzykiem. Uświadomiłem sobie, że podczas fotografowania pędzącego tabunu trzeba wychwycić określony rytm i w zgodzie z nim wyzwalać migawkę wtedy, gdy koń nie dotyka ziemi żadną nogą, a wiec dokładnie w tym momencie, gdy Tatarzy wypuszczali strzały z łuku, cwałując na swych rumakach”.

Maryla Rodowicz wspomina romans z Danielem Olbrychskim sprzed ponad trzech dekad, rozgrywający się w scenerii rajdu konnego z Drohiczyna do Warszawy. Po drodze wstąpili do Janowa Podlaskiego: „Kilkadziesiąt arabów podeszło do mnie i otoczyło, zastanawiając się pewnie, co ze mnie za dziwo. Przerwały skubanie trawy, i zaczęły strzyc uszami”. Niestety nie dowiadujemy się, co piosenkarka miała im do powiedzenia (zaśpiewania?).

Paulina Holtz przyznaje, że po raz pierwszy dosiadła wierzchowca za karę, Ewa Szykulska z rozrzewnieniem opowiada o przejażdżce trojką po zamarzniętym Bajkale, Mateusz Damięcki chwali się, że ścinał w galopie arbuzy, zaś Anna Nehrebecka ujawnia kulisy realizacji sekwencji swej podróży linijką w „Rodzinie Połanieckich”. Otóż z uwagi na niesfornego rumaka do dyszla zaprzęgnięto… czterech mężczyzn, a kamera pokazywała aktorkę z lejcami w dłoniach.

Mniej szczęścia miała Irena Karel. Otóż w enerdowsko-polskiej koprodukcji science fiction „Sygnały MMXX” grała kapitana statku kosmicznego. „Kto by pomyślał, że bohater takiej fabuły może mieć coś wspólnego z końmi. A jednak. Reżyser Gotfried Kolditz włączył do filmu scenę, w której śni mi się, że galopuję brzegiem morza. Specjalnie dla tego ujęcia przenieśliśmy się z Berlina w okolice Łeby, gdzie podobno w okresie II wojny świtowej Kolditz stacjonował ze swoją jednostką. Scena miała być pretekstem do odwiedzenia wojennego szlaku (…) Prawie naga kłusowałam w czarnej peruce na oklep. Chyba po trzecim dublu reżyser zaproponował: A może by tak szybciej? Ruszyłam galopem. Koń się zdenerwował i poniósł, a masztalerze nie zdołali go zatrzymać. Kiedy zmęczony wreszcie stanął, chciałam zeskoczyć, przerzucając nogę przez koński łeb. W tym momencie strzelił z zadu i nie było najmniejszych szans, bym wylądowała na „czterech łapach”. Potłukłam się solidnie, musiałam nawet kilka dni leżeć w szpitalu”.

Piotr Dzięciołowski „Koń mi robił za kołyskę” str. 252, PIW

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.