W styczniu 2025 roku spotkała mnie ogromna przyjemność, jaką była możliwość uczestnictwa w Katara Arabian Peninsula Horse Show w Dosze. Wyjazd ten zawdzięczam uprzejmości redakcji Polskich Arabów i organizatorów katarskiego pokazu. Jego oprawa i panująca tam atmosfera, niesamowite konie i sokoły – niewątpliwie niezapomniana impreza.
Od samego początku wydarzenie było niezwykłe – zanim się na dobre rozpoczęło. Na lotnisku w Dosze czekał na nas kierowca. Co mnie zaskoczyło, na trzymanej przed sobą kartce miał bezbłędnie zapisane moje imię i nazwisko, a wierzcie mi, że nawet w Polsce nie zdarza się to często. To dość długi i skomplikowany (zwłaszcza dla osoby nieznającej języka polskiego) ciąg znaków.
Ruszyłyśmy z towarzyszkami w stronę witających nas mężczyzn. Ci odebrali nasz bagaż i zaprowadzili do samochodów, które zawiozły naszą grupę do hotelu. Już w drodze wrażenie zrobiła na nas schludność miasta – pedancko czyste ulice, a mury nie były pomazane graffiti. Różnorodna, ale zachowana w symbiozie architektura, która swoją formą pięknie łączy arabską tradycję z kosmpolityczną nowoczesnością.

Chodźmy do koni
Następnego dnia rano przy śniadaniu czuć było pełne radości oczekiwanie na to co na nas czeka. Kto jeszcze się pojawi? Jak w tym roku zorganizowany będzie pokaz? Czy spotkamy starych znajomych? Serdeczne powitania, uśmiechy, uściski, obowiązkowa wspólna kawa (pierwsza z wielu na tym pełnym atrakcji wyjeździe)… Czekamy na rozpoczęcie imprezy.

Na teren pokazu zawiozły nas eleganckie samochody, a na miejscu czekali kolejni dobrzy znajomi. Co mnie odrobinę zaskoczyło, to serdeczność, z jaką starzy wyjadacze witali mnie, stosunkowo nową w środowisku. Od razu poczułam się, jakbym od zawsze należała do tej grupy wybrańców pojawiających się z lustrzankami na pokazach koni, ani przez chwilę nie czując się obco w nowym miejscu.
Po powitaniach w kuluarach przyszedł czas na oficjalne otwarcie. Zanim na ringu pojawiły się konie, równym krokiem wmaszerowała na niego orkiestra wojskowa. Panowie grali z takim wczuciem i tak pięknie, że obecnym ciarki chodziły po plecach z przejęcia. Mnie z cała pewnością. Po odegraniu dwóch utworów z repertuaru oraz hymnu Kataru „Hymn pokoju”, nadszedł najwyższy czas na bohaterów wydarzenia, czyli konie czystej krwi.

Dzień pierwszy to roczniaki – młodzież, która jeszcze nie ma wielkiego obycia na pokazach, czasem więc prezenterzy mieli z nimi drobne kłopoty. W takich chwilach widoczne było, kto jest z koniem zżyty, a kogo koń się boi… Często miło było popatrzeć, jak panowie – bo tu jak wszędzie zresztą prezentowanie koni to domena mężczyzn – ze spokojem czekają, aż „maluchy” się uspokoją i wrócą do dalszej pracy. Najlepiej było to widać, gdy cichła muzyka. Momentów takich było w ciągu dnia kilka. Nagłośnienie wyłączano na czas modlitwy, nie przerywając jednak samego pokazu. Cisza była niemal absolutna, ponieważ w Katarze – inaczej niż w Polsce – nikt nie biegał wokół ringu i nie płoszył koni. W takich chwilach słychać było wyłącznie konie – ich kroki, tętent kopyt, oddechy oraz to, w jaki sposób komunikowali się z nimi prezenterzy.

Nagle jeden z koni się spłoszył, staranował sznurowe ogrodzenie i czmychnął na plażę i dalej na drewniany pomościk. Tam się zatrzymał, po czym z ufnością wrócił do trenera. Parę nagrodzono wtedy oklaskami, a chwilę później aplauzem, ponieważ to oni wygrali tę klasę.
Nie pokaz, lecz festiwal
Katara to więcej niż konie na placu pokazowym. Wokół imponującego obiektu, który zbudowany został specjalnie na potrzeby imprezy, rozstawione były pawilony i stoiska, na których podziwiać można było prace artystów i tradycyjnych rzemieślników, czy zakupić „końskie” kosmetyki (końmi inspirowane). Najbardziej interesujące były dla mnie pokazy tworzenia obrazów na żywo. Będąc osobą, która sama chętnie chwyta za ołówki i pędzle, podziwiałam artystów, którzy potrafią pracować w takim natężeniu emocji, hałasu i świateł… Dominowało malarstwo, jednak każdy z obecnych prezentował inną technikę, styl, inne podłoże, materiały twórcze. Można nawet było kupić obrazy namalowane na siodłach.

Drugi dzień wydarzenia to dwu- i trzylatki. Dnia tego pojawiło się znacznie więcej gości, a doping z trybun stał się intensywniejszy. Atmosfera pokazu robiła się coraz gorętsza, mimo bardzo silnego i zimnego wiatru, który towarzyszył nam do końca dnia. Kelnerzy nieustannie roznosili zimne i ciepłe (ależ rozgrzewające!) napoje i przekąski, dbając, aby uczestnikom niczego nie brakowało. I proszę mi uwierzyć – nie brakowało nam niczego. Organizacja tego – ogromnego przecież – wydarzenia stała na najwyższym poziomie.

Ten dzień uświadomił nam, jak wielkim sentymentem mieszkańcy krajów arabskich darzą konie siwe. Inne maści można chyba było policzyć na palcach obydwu dłoni. W tej sytuacji łatwo było zostać prorokiem: „Kto wygra? Siwy!” No, ale nawet nasze stare przysłowie mówi: „Kto nie miał siwego, ten nie miał dobrego”…

Następny dzień upłynął nam pod znakiem koni starszych i ponownie nie przyniósł zaskoczenia w kwestii maści wygrywających koni. Największe wrażenie jak zawsze zrobiły na mnie pełne energii i arabskiej ekspresji klasy ogierów starszych. Na tych chłopaków zawsze można liczyć, że zrobią coś, co ciekawie będzie prezentowało się na zdjęciach, a później – po przełożeniu na papier – na rysunkach. Nie myliłam się!
Atrakcji bez liku
Dzień czwarty to czempionaty. Zanim jednak doszło do wyłonienia zwycięzców pokazu, trybuny zapełniły się koronowanymi głowami. Pojawiło się również zdecydowanie więcej gości spoza Kataru.

Dodatkową atrakcją tego dnia była możliwość obejrzenia finału zawodów sokolniczych, który odbywał się w jednym z pawilonów Miasteczka Kultury Katara. Zaskoczeniem była tu dla mnie (dla pozostałych gości, oglądających po raz pierwszy taką konkurencję, pewnie też) dynamika wydarzenia. Choć to chyba nie jest najlepsze określenie dla przebiegu tego pokazu. Szczególnie w porównaniu z tempem i ekspresją pokazów koni arabskich, do których przecież przywykliśmy.

Wszystko odbywało się powoli i dostojnie, bez głośnej muzyki. Każdy z zakapturzonych ptaków najpierw prezentowany był Emirowi Kataru, a następnie niespiesznie przenoszony był przed oblicze komisji sędziowskiej, a następnie wracał na swoje miejsce. Do ostatecznych wyników zawodów nie doczekaliśmy, ponieważ musieliśmy wracać na arenę z końmi. A powrót również okazał się bardzo miłym doświadczeniem. Przejażdżka elektrycznym meleksem nocą przez pięknie oświetloną Katarę była naprawdę magiczna.
Posłowie
Czempionaty wieńczące pokaz to crème de la crème. Dużo siwych koni, dużo osób ustawiających się do zdjęć przy nagrodzonych zwierzętach, masa kłębiących się przed nimi fotografów i filmowców. Prawdziwe show! O wynikach pokazu poczytać można w relacjach Arabian Essence, nie będę więc nimi przedłużać (i tak już chyba zbyt długiej) relacji. Nie to zresztą było moim zadaniem.

Chciałam oddać jak najwięcej z atmosfery i wyjątkowości pokazu z perspektywy gościa siedzącego na trybunach. To był naprawdę wyjątkowy dla mnie czas i mam nadzieję, że udało mi się pokazać choć odrobinę barwności i inności arabskiego świata koni czystej krwi. Sama z pewnością często będę wracać do katarskich wspomnień, zarówno w myślach, jak i na papierze – sięgając po ołówek i rysując bohaterów, których widziałam na własne oczy.