Reklama
Wojenne losy polskich koni cz. 5. Różne drogi: Harlanda, Bobińskiego, Iwanowskiego i Zoppiego, lecz zawsze w kierunku Polski

Ludzie i Konie

Wojenne losy polskich koni cz. 5. Różne drogi: Harlanda, Bobińskiego, Iwanowskiego i Zoppiego, lecz zawsze w kierunku Polski

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Ryszard Zoppi. Akwarela Gustawa Mucharskiego ze zbiorów PKWK. Źródło: kalendarz PKWK 2014
Ryszard Zoppi. Akwarela Gustawa Mucharskiego ze zbiorów PKWK. Źródło: kalendarz PKWK 2014

Pod koniec 1944 roku Niemcy wywieźli z terenów Polski wszystkie istniejące pod ich kontrolą stada ogierów i stadniny koni, w tym także stadniny Wehrmachtu, które utworzyli podczas wojny, a gromadzące konie hodowlane rozproszone w wyniku działań wojennych lub, częściej, odebrane prywatnym właścicielom. Losy polskich koni czystej krwi arabskiej nieustannie splatały się więc z losami koni z polskich stadnin (państwowych i prywatnych) koni pełnej krwi angielskiej, półkrwi oraz stad ogierów. Dzięki staraniom Stefana Zamoyskiego i jego zespołu, czyli Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech, od sierpnia 1946 roku do sierpnia 1947 roku przewieziono do Polski 1719 koni hodowlanych, którymi zasilono zakładane w Polsce stadniny państwowe. Na mocy Rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Reform Rolnych z 1 marca 1945 roku, wszystkie zwierzęta wpisane do ksiąg hodowlanych w majątkach objętych reformą rolną były konfiskowane prywatnym właścicielom i przejmowane przez państwo. Dotyczyło to również koni hodowlanych, dzięki którym zbudowano polską hodowlę państwową po wojnie. 

 

W grupie powracających z Niemiec koni znajdowało się 39 klaczy czystej krwi arabskiej, 12 źrebaków pod matkami oraz trzy ogiery czołowe: Witraż, Wielki Szlem i Amurath Sahib. Pisał w swojej książce  prof. Witold Pruski: „Rewindykacja koni z Niemiec miała ogromne znaczenie dla odbudowy zniszczonej wojną i okupacją hodowli. Szczególnie ważną rolę odegrał powrót naszych arabów, gdyż późniejsze światowe sukcesy na tym polu zawdzięczamy w ogromnej mierze właśnie uratowaniu naszej elity wywiezionej do Niemiec”.1 Rezultatem akcji rewindykacyjnej było przywiezienie do kraju ponad 1700 rasowych koni. Stanowiły one, według obowiązujących wtedy cen światowych, majątek o wartości ponad 3 mln dolarów. Z wymienionej liczby koni około 800 sztuk było czysto polskiego pochodzenia, pozostałe Polska zawdzięcza wyłącznie pracy Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech. Rewindykacja polskich koni z Niemiec, gdzie w wyniku działań wojennych została wywieziona elita polskiej hodowli wszystkich ras, jak również działalność Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech, to jedna z tych historii, bez poznania których trudno zrozumieć odbudowę hodowli koni w Polsce po wojnie. 

 

Czas niewoli 

 

Źródłem wiedzy o ewakuacji, a następnie rewindykacji polskich koni był po wojnie artykuł Andrzeja Krzyształowicza, który – uczestnicząc w ewakuacji koni wywiezionych przez Niemców z Janowa – dokładnie opisał również inne grupy polskich koni, z jakimi spotkał się podczas tułaczki; tak konie, jak też towarzyszących im ludzi. Dramatyczne losy koni janowskich opisane przez Andrzeja Krzyształowicza byłyby niepełne, gdyby nie włączenie tej historii w szeroką panoramę tamtego czasu.

 

Ppłk Stefan Zamoyski, fot. archiwum
Ppłk Stefan Zamoyski, fot. archiwum

Jedną z kluczowych osób dla odzyskania polskich koni zgromadzonych w Niemczech był ppłk STEFAN ZAMOYSKI oddelegowany przez Rząd Polski w Londynie do Polish Remounts Service, znanego w Polsce jako Zarząd Stadnin Polskich w Niemczech. Bez jego zespołu, składającego się z około 30 polskich oficerów i cywilnych pracowników stadnin, którzy pracowali na rzecz odnalezienia, zabezpieczenia i powrotu do Polski zgromadzonych w Niemczech polskich koni hodowlanych, to ogromne przedsięwzięcie nie byłoby możliwe. Postać i dokonania Stefana Zamoyskiego opisałam w tekście Nie-zapomniany bohater. Kolejna ważna postać Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech pojawiła się w tekście Klacze babolniańskie – powrót do domu. Mjr dr HENRYK HARLAND (1892-1970) to osoba niezwykle ważna dla odzyskania polskich koni z Niemiec w latach 1945-1947.

 

Henryk Harland urodził się 29 września 1892 roku w Rudce. W roku 1917 ukończył Instytut Weterynaryjny w Nowoczerkawsku. Stopień doktora medycyny weterynaryjnej uzyskał w roku 1935. W odrodzonym wojsku polskim dosłużył się, jako lekarz weterynarii, stopnia majora, najpierw w 16 Pułku Ułanów w Bydgoszczy, a następnie w 6 Pułku Artylerii Ciężkiej we Lwowie. W 1937 roku został przeniesiony do Centrum Wyszkolenia Kawalerii do Grudziądza, gdzie w roku 1938 objął stanowisko Naczelnego Lekarza Weterynarii. Niezależnie od służby wojskowej, dr Harland interesował się hodowlą koni pełnej krwi angielskiej i wyścigami. Był właścicielem małej stajni wyścigowej, w której zatrudniał trenera i dżokeja w jednej osobie, Andrzeja Kończala. Sam również w wolnych chwilach oddawał się pracy trenerskiej. Po wybuchu wojny, jako szef służby weterynaryjnej 15 Dywizji Piechoty, brał udział w walkach na odcinku Bydgoszcz-Warszawa. Po kapitulacji Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej i do kwietnia 1945 roku przebywał w obozach jenieckich dla polskich oficerów, kolejno w Braunschweig, Hadamar, Gross-Born i Dossel. Będąc przez prawie 5 lat jeńcem wojennym, dr Henryk Harland postanowił śledzić losy polskich koni wywożonych przez Niemców z terenów okupowanej Polski. Wierzył, że nadejdzie chwila, kiedy będzie można odebrać zrabowane konie. Dzięki zapisom Konwencji Genewskiej, której Niemcy przestrzegali w stosunku do polskich oficerów Września w obozach jenieckich, dr Harland mógł prenumerować wydawnictwa sportowo-hodowlane, czasopisma wyścigowe, kalendarze sportowe i rejestry ogierów. Dla jeńca wojennego był to wyjątkowo kosztowny wydatek ze skromnego obozowego żołdu. Dzięki tej pracy dr Harland systematycznie śledził transporty koni, ustalał miejsca ich pobytu i ewidencjonował przychówek od matek stadnych.

 

Mjr dr Henryk Harland, fot. archiwum
Mjr dr Henryk Harland, fot. archiwum

Swoją pracę rozszerzył na zaznajomienie się z hodowlą niemiecką, a także śledził losy koni zrabowanych z terenu Francji, Belgii, Holandii i Jugosławii. W lipcu 1942 roku w obozie Gross-Born dr Harland spotkał por. Kazimierza Bobińskiego, który prowadził podobną ewidencję polskich koni zrabowanych z terytorium Polski przez Niemców. Niestety, ich wspólna praca została przerwana w sierpniu 1942 roku przez bombardowanie obozu przez aliantów, w wyniku czego część zgromadzonej dokumentacji spłonęła. Dodatkowo sytuację skomplikował fakt przeniesienia Harlanda do obozu w Dossel, tak że dalszą pracę kontynuowali już osobno.  

 

KAZIMIERZ BOBIŃSKI (1904-1969), porucznik rezerwy 15 Pułku Ułanów Poznańskich, to kolejna niezwykła postać związana z rewindykacją polskich koni hodowlanych z Niemiec. Kawalerzysta o pochodzeniu ziemiańskim, z zawodu dziennikarz, absolwent uniwersytetów w Krakowie i Poznaniu, wybitny znawca koni pełnej krwi angielskiej, o fenomenalnej znajomości ksiąg stadnych i rodowodów. W kampanii wrześniowej walczył w 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich i, po bitwie pod Cześnikami na Zamojszczyźnie, dostał się do niewoli niemieckiej. Podczas pobytu w obozie jenieckim postanowił nauczyć się języka angielskiego i tak, nieco przypadkiem, natrafił na niemieckie wydawnictwo Sport Welt, po lekturze którego postanowił śledzić wyniki wyścigów, wykazy stanówek, wiadomości o sprzedażach koni oraz różne inne sprawozdania, szukając w ten sposob śladów koni wywożonych przez Niemców z terenów okupowanej Polski. Tak powstawała przez lata jego słynna kartoteka, zawierająca ponad 2000 nazw polskich koni, ze szczegółowymi danymi odnośnie do ich kariery, odnotowaniem kolejnych, nieprawnych właścicieli oraz ewentualnego przychówku od tej pokaźnej liczby koni.

 

Por. Kazimierz Bobiński, fot. archiwum
Por. Kazimierz Bobiński, fot. archiwum

Kazimierz Bobiński umieścił w swojej kartotece również zrabowane konie francuskie, belgijskie oraz włoskie. Kartotekę przechowywał w kartonowym pudle i, jak można się domyślać, był to spory ciężar. Jego towarzysze niewoli wspominali, jak zimą 1945 roku podczas słynnego „marszu śmierci” polskich jeńców pędzonych przez Niemców ze wschodu na zachód, w ucieczce przed postępującym frontem, Kazimierz Bobiński, zmuszony do porzucenia ciężaru opóźniającego marsz, porzucił płaszcz, aby móc zachować swoje dzieło. Z tego powodu nabawił się ciężkiego zapalenia nerek, które nie opuściło go do samej śmierci.

 

Czas zwycięstwa

 

Po wyzwoleniu i krótkim pobycie w obozie przejściowym, por. Bobiński trafił pod komendę ppłk. Stefana Zamojskiego do Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech i tu jego kartoteka okazała się ogromnie przydatna. Dzięki zawartym w niej informacjom, w połączeniu z wyjątkowymi zdolnościami, dociekliwością i uporem Bobińskiego, możliwe było odszukanie i przywrócenie prawnym właścicielom klaczy i przychówku. Niemcy znakomicie ukrywali i maskowali zrabowane w Polsce konie, najczęściej umieszczali je pod fałszywymi papierami, tak że odnalezienie ich przez Polaków zaskakiwało ich i zdumiewało. Informacje zebrane przez dr. Harlanda i por. Bobińskiego stanowiły podstawę do wykonania przez Harlanda mapy rozmieszczenia koni, co umożliwiło odszukanie i zabezpieczenie polskich koni na terenie Niemiec. 

 

Należy w tym miejscu zaznaczyć, że o ile polskie stadniny i stada ogierów Wehrmachtu były wywożone z Polski w całości, wraz z personelem i sprzętem, to wiele koni, głównie pełnej krwi angielskiej i sportowych, trafiało do Niemiec przez cały okres wojny w wyniku indywidualnej grabieży dokonywanej przez niemieckich oficerów i urzędników na terenach okupowanych. Tak więc w przypadku dużych grup koni ewakuowanych z Polski, zgromadzonych w północnych Niemczech, zadanie Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech polegało na ich przejęciu w imieniu polskiego państwa (co nie było wcale oczywiste – Polska była co prawda w obozie aliantów, ale działalność Zarządu przypadała już w czasie po konferencji w Jałcie, a Zamoyski działał z upoważnienia polskiego rządu w Londynie) i zabezpieczeniu ich fizycznego przetrwania, uregulowaniu sytuacji prawnej oraz przygotowania warunków do powrotu do Polski. W przypadku rozproszonych w terenie koni pełnej krwi angielskiej oraz koni sportowych, które trafiły do Niemiec w ciągu pięciu lat okupacji, kluczowe dla ich odnalezienia i odzyskania okazały się właśnie informacje zebrane przez dr. Harlanda i por. Bobińskiego podczas pobytu w obozach jenieckich. Miejscem gromadzenia koni pełnej krwi był Polish 3 Remount Depot (Depot 1 gromadziło konie arabskie i angloarabskie, a Depot 2 stada ogierów i pozostałe konie pod zarządem Polish Remount  Service czyli Zarządu Stadnin Polskich). 

 

Od Schutzstaffel (SS) Lauvenburg do Polish Remounts Service Lauvenburg

 

Rotm. Jerzy Iwanowski, fot. archiwum
Rotm. Jerzy Iwanowski, fot. archiwum

Komendantem Depot 3 wyznaczono oddelegowanego z 10 Pułku Strzelców Konnych Dywizji Pancernej gen. Maczka rotm. JERZEGO  IWANOWSKIEGO (1907-2008). Ten urodzony na kresach w roku 1907 absolwent Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, do września 1939 roku pracował w Państwowym Stadzie Ogierów w Bogusławicach. Kampanię wrześniową przeszedł wraz z 1 Pułkiem Ułanów Krechowieckich. Jeszcze w 1939 roku udało mu się przedrzeć do Francji i wstąpić do Wojska Polskiego. Po upadku Francji, wraz z innymi Polakami, znalazł się w Anglii, gdzie przydzielono go do Dywizji Pancernej gen. Maczka, z którą odbył kampanie we Francji, Belgii i Holandii zakończone w Niemczech. W maju 1945 roku trafił na dwa lata pod komendę ppłk. Stefana Zamoyskiego do Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech, jako komendant Polish 3 Remount Depot, którego siedzibą był Lauvenburg, gdzie wcześniej mieściło się stado SS Lauvenburg. Jerzy Iwanowski tak opisał przejęcie Lauvenburga pod koniec maja 1945 roku: „Przeszliśmy od domu do kompleksu stajennego…Tu domek dla administratora, stajnia na sześćdziesiąt koni, tam blok dla służby stajennej, tu kryta ujeżdżalnia (…) Cały personel SS wywiał dwa dni temu, a konie zostawili bez wody i siana (…) Od bloku służbowego zbliża się do mnie postać lekko zgarbiona, siwe włosy i czarne ubranie, kurtka zapięta pod szyją. Poznaję, to dyrektor Zoppi2 z państwowego stada pełnej krwi w Kozienicach”.3

 

Ryszard Zoppi, fot. archiwum
Ryszard Zoppi, fot. archiwum

W ten sposób skrzyżowały się różne drogi, które przywiodły Polaków i konie do Niemiec: Harland i Bobiński trafili tam jako jeńcy z roku 1939, Ryszard Zoppi znalazł się tam wraz z końmi ze stadniny w Kozienicach, którymi się opiekował, a Jerzy Iwanowski i Stefan Zamoyski dotarli do Niemiec z bronią w ręku jako żołnierze Wojska Polskiego na Zachodzie, walczący u boku aliantów. Dokonania Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech oraz losy ludzi i koni podczas okupacji, wywiezienia do Niemiec, a następnie powrotu do Polski, to materiał na niejeden fascynujący scenariusz filmowy. O tym, jak wielką pracę wykonali wspomniani ludzie, dziś już słabo się pamięta, bowiem wielu z uczestników tamtych wydarzeń nie powróciło po wojnie do Polski, a ci, którzy powrócili, nie chcieli, a może nie mogli o tym pisać w czasie, kiedy pamięć była jeszcze żywa. Później zaczęli odchodzić i zabrali swoje wspomnienia do grobu. Szczęśliwie się stało, że niektórzy z nich, jak dr Henryk Harland, który wrócił po wojnie do Polski, pozostawili cenne archiwa. Ryszard Zoppi napisał (niewydany) pamiętnik, a Jerzy Iwanowski, po latach spędzonych w RPA, powrócił do Polski i sporządził autobiografię, gdzie między innymi opisał dwuletni okres pracy w Lauvenburgu.

 

Ponieważ konie arabskie były do końca wojny oczkiem w głowie samego generała SS Heinricha Himmlera, szczególnie dbano o ich bezpieczeństwo. Ukryto je w majątku Nettelau zakupionym jeszcze przed wojną na potrzeby SS. Konie innych ras na tak staranną uwagę nie mogły liczyć. Wyjątek stanowi stadnina Racot, która została wywieziona do Grabau w pierwszej kolejności i która była traktowana, być może z powodu jej koni z Beberbeck, jak własna. Liczba koni pełnej krwi angielskiej z Kozienic, jaka dotarła pieszo do Lauvenburga z dyrektorem Ryszardem Zoppim i skromnym, towarzyszącym im personelem, była tak niewielka, że gdyby nie praca Zamoyskiego, Harlanda, Bobińskiego i Iwanowskiego, Polska mogłaby po wojnie zapomnieć na długie lata o hodowli koni tej rasy. Jednak dzięki tym właśnie ludziom udało się odnaleźć, zidentyfikować, przejąć i wysłać do Polski dużą grupę polskich koni pełnej krwi angielskiej, a także zakupić cenne klacze i ogiery. Najwięcej problemów nastręczała identyfikacja koni, ponieważ często nie miały dokumentów lub ich niemieccy posiadacze dysponowali świadectwami hodowlanymi upozorowanymi na legalne. Jerzy Iwanowski w swej autobiografii pisał: „…ale jak odróżnimy konie legalnie nabyte od zrabowanych? Wywiad, stosunki i szczęście. Wiadomość do wiadomości, krótkie zdania tu i tam i cała historia się wyjaśniła. Niemcy, podczas okupacji w Polsce, nabywali co mogli. Konie pełnej krwi były gratką nie lada. Niektórzy nabywali je legalnie, płacąc, choć zwykle mało, bo ludzie musieli dostać grosz, żeby przeżyć, inni, przeważnie SS, po prostu zabierali konie ze stajni i koniec. Ale koń pełnej krwi bez rodowodu jest wart tyle, ile chabeta dorożkarska. O tym naturalnie wiedzieli i najgłupsi stupaje. Rodowody stwierdzające właściciela konia wydawało Towarzystwo do Zachęty Hodowli Koni. Nowi «nabywcy» zwracali się do sekretarza tegoż Towarzystwa o wydanie odpowiedniego dokumentu. Rozmowy odbywały się tak: – Czy ma pan dowód nabycia od poprzedniego właściciela? – Tak mam, proszę. Rodowód zostaje wydany. Ale też były inne rozmowy. – Nie mam i nie potrzebuję, rodowód ma być wydany. To był zwykle jakiś SS lub pośledniej klasy wojskowy. – Nie mogę wydać bez stwierdzenia legalnego nabycia. To zwykle wywoływało pogróżki, więc sekretarz Związku nie w ciemię bity, wydaje rodowód, lecz stempluje na odwrocie: «Wydane na polecenie Wehrmachtu». Genialne. Tylko odwrócić stronicę!”.4 Dzięki takiej zapobiegliwości udało się zakwestionować wiele przeprowadzonych w ten sposób  transakcji nabycia polskich folblutów i odzyskać wiele polskich klaczy zrabowanych w Polsce. Dzięki kartotece Bobińskiego odnaleziono i zidentyfikowano także ich przychówek, urodzony podczas pobytu klaczy na terenie Niemiec. Aktywność oficerów pracujących dla Zarządu Stadnin oraz dokładne informacje na temat koni sprowadzanych do Niemiec z terenów okupowanej Europy zaowocowały także odzyskaniem wielu koni francuskich i jugosłowiańskich, które zwracano następnie prawowitym właścicielom. „Przypadkowo w małej, brudnej stajence znalazłem sławnego francuskiego ogiera Farysa, należącego do pana Boussaca. Zawiadomiłem o tym dyrektora jego stadniny Comte de Brignac. W jakiś czas potem zaszła potrzeba zarejestrowania do księgi stadnej klaczki Querry po tymże Farysie. Potrzebne było zaświadczenie właściciela ogiera. Boussac odmówił, bo ogier był wtedy w rękach SS. Jaka świnia! Na szczęście po pewnym czasie Stefan Zamoyski uzyskał to zaświadczenie, a Querry wygrała swój pierwszy wyścig”.5

 

Dzięki kilkakrotnie publikowanej w Polsce relacji Andrzeja Krzyształowicza6 oraz z uwagi na fakt, iż w ewakuację koni z Janowa Podlaskiego zaangażowana była stosunkowo duża grupa uczestników, którzy po wojnie wrócili do kraju, opowieść o uratowaniu polskich koni arabskich i angloarabskich jest dość szeroko znana. Wojenne losy koni pełnej krwi angielskiej były opisywane po wojnie fragmentarycznie i ich historia, z uwagi na obecny upadek państwowej hodowli koni tej rasy w Polsce, jest już nieco zapominana. O ile odnalezienie i wysłanie do Polski koni, które stanowiły własność polskiego państwa bądź jego obywateli, było dość oczywiste, to już działania Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech zmierzające do pozyskania dla Polski możliwie dużo najwyższej jakości koni hodowlanych różnych ras, znikło już w meandrach dziejów.

 

Araby, folbluty, trakeny, hucuły czyli wielkie kupowanie dla Polski

 

Og. Turysta, zdjęcie z numeru zerowego Konia Polskiego
Og. Turysta, zdjęcie z numeru zerowego Konia Polskiego

Zamoyski i Harland mieli świadomość, jak bardzo ucierpiała polska hodowla podczas wojny. Jej odbudowa była niezbędna dla kraju, bowiem konie w tamtym czasie stanowiły główną siłę pociągową w rolnictwie oraz transporcie. Rozumieli też rolę hodowli zarodowej pod kontrolą państwa, jako warunek konieczny dla odbudowy hodowli prywatnej. Podobnie zresztą rzecz się miała po I wojnie światowej, kiedy państwo przejęło na siebie koszty utrzymania stad ogierów i utworzyło trzy stadniny państwowe, aby wyniszczonemu krajowi dostarczyć możliwie najlepszy materiał do dalszej hodowli. Tak więc Zarząd Stadnin starał się zakupić możliwie jak największą liczbę koni hodowlanych. Początkowo, w celu zdobycia pieniędzy na te zakupy, prowadzono sprzedaż koni wybrakowanych z hodowli lub takich, które uznano za zbędne dla kraju. Po staraniach Zamoyskiego w Warszawie, Zarząd Stadnin otrzymał dodatkowe środki z kraju na zakupy koni na terenie Niemiec. Zakup tzw. koni włoskich dla polskiej hodowli koni pełnej krwi angielskiej, pomimo iż stanowił fundament całej hodowli tej rasy w powojennej hodowli państwowej, jest znany już wyłącznie garstce hodowców ze starszego pokolenia. Warto przypomnieć, jak w trakcie poszukiwań polskich koni i ich gromadzenia, Zarząd Stadnin Polskich w Niemczech wszedł w posiadanie tej niewielkiej, ale niezwykle cennej grupy koni pełnej krwi importowanych w czasie wojny z Włoch do Niemiec. Konie te, podobnie jak konie polskie ze wschodu, zostały ewakuowane w związku ze zbliżaniem się frontu zachodniego i porzucone przez konwojentów w południowo-zachodniej części Niemiec wzdłuż trasy, na przestrzeni około 300 km, w okolicach pomiędzy Neuss a Bad Herzburg. „Na trop koni włoskich naprowadziły nas tabliczki stajenne z wypisanymi nazwami i pochodzeniem koni znalezione w jednej ze stadnin w pobliżu Gutersloh. Miejsca postoju tych koni zostały stopniowo ustalone, a następnie one same zwiezione samochodami do (…) stadniny Lauvensburg, położonej w pobliżu miasta Neuss nad Renem. (…) Grupa włoskich koni składała się z 13 klaczy stadnych, 2 klaczy urodzonych w 1944, 2 ogierów urodzonych w 1944 oraz klaczki z 1946 roku. (…) Wszystkie te konie we wrześniu 1946 roku zostały wywiezione ze stadniny w Lauvenburgu do Lubeki, skąd dalej transportem morskim do portu w Gdyni, a następnie włączone do stadniny Golejewko”.7  Jednym z dwuletnich ogierów był znany  później w Polsce niezwykle zasłużony dla hodowli ogier Turysta.8  W 1945 roku, wraz z grupą koni włoskich pełnej krwi, ogierek urodzony w 1944 roku znalazł się na terenie Niemiec w Lauvenburgu. „Niewielkiego wzrostu, niepozorny, «zapyziały» roczniak wałęsał się luzem po stadninie. Nazwano go «Turysta». Mimo braku dokumentów stwierdzających tożsamość konia, zdecydowano się włączyć Turystę do stajni wyścigowej w Krefeld, gdzie był trenowany, ale bez wielkich nadziei na sukcesy wyścigowe. W 1946 r. konie przywędrowały do Polski. Turysta jako dwulatek nie biegał, a przed sezonem 1947 został nabyty przez prywatnego właściciela. Mimo ciągle nie udowodnionego pochodzenia (zostało ono ostatecznie ustalone w 1949 roku) zaczyna biegać i od razu jest rewelacją. Biegał jako 3-,4-,5-,i 6-letni z tego 19 razy wygrał”.9 Kwestia uregulowania prawa własności do stawki włoskich koni pełnej krwi była dość skomplikowana, ponieważ ich zakup przekraczał możliwości finansowe Polaków. Niemcy, choć orientowali się, jaką wartość przedstawiają włoskie konie, nie śmieli zabierać głosu. Włosi natomiast nie rościli sobie do nich żadnych pretensji, gdyż otrzymali od Niemców zapłatę. Po długich naradach dr. Harlanda z ppłk. Zamoyskim, zdecydowano się, wykorzystując powojenny chaos, na wysłanie koni do Polski. Pertraktacje o zalegalizowanie tego eksportu odłożono na czas przyszły, kiedy konie będą już w Polsce. Według opinii dr. Harlanda, Polska nigdy nie posiadała koni pełnej krwi angielskiej o takiej wartości i w normalnych warunkach nie byłaby w stanie zdobyć się na taki wysiłek finansowy przy ich zakupie.

 

W lutym 1946 roku dr Harland nabył dla Polski 25 trzyletnich ogierów trakeńskich. Stawka była prawdziwie unikatowa, tym bardziej że słynna stadnina w Trakenach zakończyła działalność, a konie rozproszone, rozgrabione i pozostały z niej pojedyncze sztuki. Dwuletnie ogiery ewakuowane z Traken znajdowały się w Zakładzie Remontowym Hunnesruk, niedaleko Erichsburga, gdzie stacjonowały konie polskie podległe Zarządowi Stadnin Polskich. „Komisja w składzie: dr Harland, L. Ter-Asaturow (…) ówczesny kierownik stadniny w Erichsburgu i niżej podpisany (Z. Hroboni), kupili je za śmiesznie niską cenę 5000 tysięcy marek za sztukę”.10  Spośród tych ogierów wiele było później w Polsce używanych jako czołowe w państwowej hodowli koni wielkopolskich.

 

Zarząd Stadnin Polskich w Niemczech odnalazł także 40 francuskich koni, które przekazał właścicielom. Francuzi odwdzięczyli się przekazaniem Polakom 4 matek pełnej krwi, które potem trafiły do stadniny Golejewko oraz 5 dwulatków, które przekazano na tor wyścigowy w Warszawie. Oprócz tego Francuzi zrzekli się roszczeń do 28 ogierów i 6 klaczy włączonych przez Niemców do polskich stadnin. 

 

Sytuacja Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech była w tym czasie niezwykle skomplikowana, jeśli zdamy sobie sprawę, że z 1200 koni zgrupowanych w Polish Remount Depot jedynie około 500 sztuk to były konie polskie. W początkach 1946 roku Anglicy zaczęli się orientować, że większość koni, które znalazły się we władaniu Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech, ma niejasną sytuację prawną, a także zaczęli kwestionować zakupy Polaków czynione na terenie Niemiec za pieniądze uzyskane ze sprzedaży koni wybrakowanych lub zbędnych, tak przybyłych z terenów Polski, jak i przejętych na terenie Niemiec. Dzięki jednak dobrej znajomości prawa i brytyjskich procedur, a także wysokiej pozycji osobistej, ppłk. Stefan Zamoyski, dr nauk prawnych UJ, zawsze potrafił znaleźć wyjście z problemów, które stwarzały angielskie władze wojskowe. Zdecydowanie gorsze układy panowały z Amerykanami, którzy nie zgadzali się na poszukiwanie koni w ich strefie okupacyjnej, a sami, wbrew protestom Polaków, wywieźli do Stanów Zjednoczonych 20 naszych koni, między innymi klacz Iwonkę III oraz ogiery Lotnik i Witeź. O odzyskaniu jakichkolwiek koni z sowieckiej strefy okupacyjnej nie ma żadnych informacji. 

 

Pod koniec marca 1946 roku do Niemiec przyjechała delegacja z Polski w składzie: gen. bryg. L. Bukojemski, Naczelnik Wydziału Hodowli Koni inż. S. Schuch, inspektor hodowlany K. Koźmiński oraz janowski masztalerz J. Bochenek. Spotkanie z Zarządem Stadnin Polskich w Niemczech miało na celu omówienie procedury przejęcia koni zgromadzonych w Niemczech przez państwo polskie podporządkowane Moskwie. W tej sprawie Stefan Zamoyski był również dwukrotnie w Warszawie, gdzie kuszono go, by pozostał w Polsce. Stawka koni zgromadzona przez Polaków w północnych Niemczech była imponująca i zrobiła na delegacji bardzo dobre wrażenie. W myśl wspólnych uzgodnień, nadal czynione były zakupy, przede wszystkim klaczy zarodowych ras holsztyńskiej i hanowerskiej. Udało się również zakupić 6 ogierów holsztyńskich i dwa niemieckie ogiery pełnej krwi. Wielkim sukcesem było odkupienie od Anglików włoskiej hodowli ogierów pełnej krwi angielskiej Pilade i Ettore Tito, które w okresie powojennym stanowiły fundament polskiej państwowej hodowli tej rasy. Zakup, a właściwie wymiana za konie robocze, stawki arabskich klaczy babolniańskich, znacząco podniosła wartość stada koni arabskich, jakie powróciło w 1946 roku do Polski. Wśród 39 klaczy, 14 to były klacze pochodzące z Babolny. W cieniu tej transakcji pozostaje zakup stawki 12 klaczy huculskich i jednego ogiera, które – podobnie jak klacze z Babolny – znajdowały się w stadninie Mansbach, w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Konie te, po wysłaniu do Polski, stanowiły podstawę do odbudowy i zachowania rasy huculskiej w Polsce.

 

Czas powrotu i rozstania

 

Od 1 sierpnia 1946 roku, po wielomiesięcznych pertraktacjach i przygotowaniach, Zarząd Stadnin Polskich rozpoczął wysyłanie koni do Polski. Konie były przewożone dwoma małymi statkami z portu w Lubece do Gdyni. Poza końmi, statki zabierały sprzęt stajenny, bryczki, wozy, personel wraz z rodzinami oraz ich dobytek. Statki te kursowały co 8-10 dni. Ostatni transport z Lubeki przybył do Gdyni 21 listopada 1946 roku. Niezależnie od transportu drogą morską, Zarząd Stadnin Polskich wysłał ze strefy amerykańskiej koleją 60 koni, głównie pełnej krwi angielskiej, z wielkim trudem zebranych przez por. Kazimierza Bobińskiego. Po przybyciu do Polski konie zostały rozdzielone, według planu hodowlanego opracowanego przez Stanisława Schucha, do poszczególnych stadnin. W Niemczech pozostał jeszcze Zarząd Polskich Stadnin oraz dwa ośrodki – Grabau oraz Lauvenburg, które służyły za punkty zborne dla koni zakupionych i odnalezionych. Celowo pozostawiono 50 koni, aby zachować możliwość dostawy paszy przez Anglików oraz 20 koni jugosłowiańskich, które Polacy zamierzali zwrócić prawowitym właścicielom. Rekompensatą za szybkie wywiezienie koni z Niemiec była możliwość zakupienia przez Polaków dodatkowo  od 200 do 400 koni. „Personel, który dotrwał z końmi do końca, przybył z nimi do kraju. Jednak część ludzi po spełnieniu swojego obowiązku, dając Polsce podwaliny do odbudowy hodowli koni, z różnych przyczyn rozjechała się po świecie, bądź w Ojczyźnie musiała szukać innego zajęcia”.11 Mjr dr Henryk Harland, Ryszard Zoppi, Leonid Ter-Asaturow, Michał Jankowski, Andrzej Krzyształowicz i inni wrócili z końmi do kraju i do końca swojego zawodowego życia pozostali związani z hodowlą państwową w Polsce. Jednak ppłk Stefan Zamoyski, por. Kazimierz Bobiński12, rotm. Jerzy Iwanowski oraz wielu innych pozostali za granicą. 

 

Powojenne życie musiało toczyć się swoim rytmem. Gorycz żołnierza, wygnańca, którą musieli czuć również inni towarzysze broni z Zarządu Stadnin Polskich, dobrze oddaje rotm. Jerzy Iwanowski w swojej autobiografii: „Pięć lat wysiłków i poświęceń, walki po stronie zwycięskich mocarstw. W nagrodę trzysta funtów zasiłku, cywilne ubranie. Ludzie z tej wyspy wracają do swoich domów, do swojego kraju. A my, wielu takich jak ja, straciliśmy wszystko, dom i cały dobytek. Dom, ten gdzie się urodziłem, wychowałem i któremu oddałem pięć lat swojego życia, wierząc, że walczę o dobrą sprawę i wrócę tam zwycięsko, żeby osiąść i żyć szczęśliwie; z powodu machinacji polityków, dziś kraj ten jest dla mnie niedostępny – po złej stronie granicy”. 13 14

 

Pasja, determinacja i oddanie sprawie odzyskania dla Polski jej najcenniejszych koni jest świadectwem wielkiego patriotyzmu ludzi, którzy często w sposób fundamentalny nie zgadzali się z wizją państwa określoną manifestem PKWN, lecz którzy nie ustawali w działaniach na rzecz zabezpieczenia i odzyskania dla kraju pochodzących z niego koni tak prywatnych, jak i państwowych. Fachowość, poświęcenie i praca członków Zarządu Stadnin Polskich w Niemczech, przyniosła wielką korzyść polskiej powojennej hodowli i jej znane sukcesy należy wiązać z ich działalnością. Elita hodowlana, jaką udało się rewindykować do Polski, na długie lata zdefiniowała jakość polskich koni wielu ras. Niestety, po latach, polska hodowla stanęła w miejscu niejednokrotnie gorszym niż było to znane członkom Zarządu w 1945 roku. Tak wysoko postawiona w powojennej Polsce (dzięki rewindykacji doskonałych ogierów) państwowa hodowla koni pełnej krwi angielskiej czy koni o pochodzeniu wschodnioprusko-trakeńskim (wielkopolskich), dziś przekroczyła już granicę upadku. Hodowla koni czystej krwi arabskiej jako jedyna odzyskała po II wojnie światowy poziom i dzięki dobrej koniunkturze w „strefie dolarowej” dotrwała do końca lat 90 w stanie rozkwitu. Zmiany, które zaczęły następować później, w tym przede wszystkim odejście od głównych założeń polskiej filozofii hodowli koni tej rasy, jakie nastąpiło w ostatnich latach, są realnym zagrożeniem dla przetrwania polskiej hodowli koni arabskich. Niestety, nie ma już żadnego zarządu polskich stadnin państwowych, ani za granicą ani w kraju. 

——————————————————————-

1 W. Pruski, Dwa wieki polskiej hodowli koni arabskich (1778-1978) i jej sukcesy na świecie

2 Ryszard Zoppi (….) w latach 1899-1914  i 1919-1924 zasłużony pracownik PSK Janów Podlaski, w latach 1924-1951 dyrektor i hodowca  PSK Kozienice. Znany był jako wyjątkowy autorytet i niedościgniony specjalista w dziedzinie hodowli koni pełnej krwi angielskiej.

3 Jerzy Iwanowski, Czasy mojego życia, Warszawa 2000, s.149.

4 Jerzy Iwanowski, Czasy mojego życia, Warszawa 2000, s.153-4.

5 Jerzy Iwanowski, Czasy mojego życia, Warszawa 2000, s.160.

6  A. Krzyształowicz, P.S.K. w Janowie Podlaskim (1944-1946), „Hodowca Koni” Nr 4,5,6 1948. A. Krzyształowicz, Wspomnienia sprzed 30 lat, „Koń Polski” Nr 3 (43) 1976. A. Krzyształowicz, Dzieje koni janowskich – 40-lecie rewindykacji polskich koni z Niemiec, „Koń Polski” 1986.

7 Henryk Harland, Włoskie konie w hodowli pełnej krwi w Polsce, KP Nr 3 (11) 1968.

8 Turysta, ur. 1944, hod. Dormello-Orgiata F. Tesio, po Bellini od Scuola Bolognese po Blandford.

9 M.K. Świdzińska, Turysta, „Koń Polski” Nr 3 (11) 1968.

10 Zdzisław Hroboni, 50-lecie pracy zawodowej dr Henryka Harlanda, „Koń Polski” Nr 3 (19) 1970.

11 M. Budzyński, J. Michałowicz, Z. Słomka, Zarys historii rewindykowanych koni polskich z Niemiec, „Przegląd Hodowlany” Nr 7/1996 (na podstawie archiwum mjr dr Henryka Harlanda).

12 Stanisław Schuch, Wspomnienie o Kazimierzu Bobińskim, „Koń Polski” Nr 4 (16) 1969: „Gdy rewindykacja koni, względnie restytucja, została zakończona, nastąpiła demobilizacja. Bobiński w 1948 r. zamieszkał w Londynie. (…) Dzięki pomocy płk. Zamoyskiego, przystąpił do pracy nad Tablicami Genealogicznymi Koni Wyścigowych Pełnej Krwi. Praca ta rozszerzona została w stosunku do innych tablic tego typu i objęła także hodowlę USA, Ameryki Południowej i Australii. Bobiński pracował w ciężkich warunkach materialnych, w obcym środowisku, daleko od żony i syna i z właściwą sobie niezłomną wolą. Często pracował po 16 godzin na dobę, ustając tylko gdy choroba dokuczała, ale ciągle szedł naprzód. A wiele trudności trzeba było przełamywać, zwalczać uprzedzenia i niechęci. Pomocna Mu była przyjaźń płk. Zamoyskiego, bez którego trudno by Mu było dotrzeć do międzynarodowych autorytetów. Zawiadamiając mnie o śmierci Kazimierza Bobińskiego płk. Stefan Zamoyski pisał: Był to dla mnie cios bolesny. Niewielu w życiu spotkałem ludzi równie prawych, szlachetnych i lojalnych i niewielu miałem równie wiernych przyjaciół. Dla międzynarodowej hodowli koni wyścigowych jest to nieodżałowana strata, ze wszech stron doceniona…”.

13 Jerzy Iwanowski, Czasy mojego życia, Warszawa 2000, s.177.

14 Po demobilizacji w Polskich Siłach Zbrojnych Jerzy Iwanowski zamieszkał w Afryce Południowej, gdzie prowadził Centrum Jeździeckie znane na całym świecie. Był również uznanym zawodnikiem, wygrywając wiele znaczących konkursów. Ostatnie lata życia spędził w Polsce. Zmarł w wieku 101 lat. Odznaczenia: Krzyż Walecznych, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Odznaczenia wojenne angielskie i holenderskie, Złota Odznaka Polskiego Związku Hodowców Koni, Złota Odznaka Polskiego Związku Jeździeckiego. Autor publikacji i książek, członek Związku Pisarzy Polskich.

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.