Reklama
W czyjej służbie jest Marek Szewczyk?

Blog

W czyjej służbie jest Marek Szewczyk?

W czyjej służbie jest Marek Szewczyk?
(bo na pewno nie pełnej i obiektywnej prawdy)

Z dużym niesmakiem zapoznałem się tym razem z najnowszym tekstem Marka Szewczyka (autora blogu “HipoLogika”), zatytułowanym: “Konie i Rumaki” w służbie czarnego pijaru”, gdyż jest on utrzymany w aroganckim, napastliwym  tonie, a do tego zaciemnia obraz stanu rzeczy.

Rozumiem, iż tyleż starą, ile wypróbowaną metodą jest “obrona przez atak”, jednak trzeba uważać, by nie “przekroczyć granic obrony koniecznej” (co najmniej w sferze dobrego smaku) – co w tym przypadku miało miejsce. Przede wszystkim, redaktorze Szewczyk, nim pan komuś publicznie zarzuci “kłamstwo”, to wcześniej dobrze by było zdać sobie sprawę z tego, kiedy tak naprawdę mamy z nim do czynienia – wbrew bowiem pozorom, różnica pomiędzy kłamstwem a podaniem nieprawdziwej informacji jest dość istotna. W pierwszym przypadku musi zachodzić świadoma intencja wprowadzenia kogoś w błąd (często w celu osiągnięcia określonych korzyści), a zatem jawna manipulacja oparta na złej woli, perfidii i wyrachowaniu. Tymczasem w przypadku inkryminowanego tekstu (Marty Borowskiej, pt. “Pianissima i El Dorada – biotechnologia w służbie hodowli, czyli zarodki na wyprzedaży”), nie można stwierdzić, czy był on manipulacją inspirowaną złą wolą, czy też wynikiem niepełnej wiedzy (nieświadomości) autorki. Zakładając, że każda nieprawdziwa informacja to kłamstwo, musielibyśmy też przyjąć, iż kłamał pan, pisząc iż “bogu ducha winny Jerzy Białobok oberwał rykoszetem” . Tymczasem, kreśląc te słowa, nie miał pan świadomości ich nieprawdziwości, a co za tym idzie, nie zachodziła tu intencja wprowadzenia kogokolwiek w błąd – nie kłamstwo więc tu można panu zarzucić, a jedynie pomyłkę (czy bardziej nawet sklerozę). Ergo nie można zarzucać kłamstwa komuś, kto nie ma złej intencji lub też – z jakichś powodów – nie ma pełnej świadomości wypowiadanych słów. Po drugie, nim w pełni intencjonalnie zarzuci pan komuś kłamstwo, to proszę się wpierw zastanowić, czy – w tym momencie – sam się pan o takie nie ociera.

Schizofrenią trąci natomiast fakt, iż usilnie doszukuje się pan jakiegoś układu (mającego rzekomo na celu kreowanie „czarnego pijaru” wobec byłych prezesów) – w sytuacji, gdy sam jest pan rzecznikiem innego (“przyganiał kocioł garnkowi”). Proszę też nie mydlić nikomu oczu, iż sili się pan kiedykolwiek na jakikolwiek obiektywizm; w sytuacji, gdy wiele pańskich tekstów w “Hipologice” świadczy niezbicie o tym, iż w pełni bezkrytycznie (więc nie dziennikarsko) staje pan po jednej tylko stronie sporu. Nie przez przypadek też to właśnie pana wyznaczono (w III 2016 r.) na prowadzącego ową niesławną konferencję A. Stojanowskiej, J. Białoboka i M. Treli (żenującą klimatem i warstwą merytoryczną, a haniebną warstwą manipulacyjną). Wszystko to nie daje podstaw, by stroić się w szaty bezstronnego obserwatora i obiektywnego komentatora stanu rzeczy, natomiast świadczy o tym, że jest pan tu stroną oraz „pijarowcem” i propagandzistą wyżej wspomnianych. Już zupełnie czymś niebywałym, w mojej ocenie, jest niedwuznaczne nawoływanie do sabotowania danego pisma – tylko dlatego, że nie spodobał się panu (a głównie patronom) zamieszczony w nim tekst. Gdzie tu wolność słowa i swoboda wypowiedzi? To może od razu zamknąć pismo, bo ośmieliło się opublikować coś w istocie mało pochlebnego dla pana mecenasów? Wstyd, panie Szewczyk; tym większy, iż był pan przez lata redaktorem naczelnym “Konia Polskiego” – choć, z drugiej strony, w istocie ciężko stawiać pana za wzór rzetelnego i profesjonalnego dziennikarstwa. Dla mnie osobiście bardzo niesmaczne jest sugerowanie, że każdy krytyczny głos pod adresem byłych prezesów ma na celu wyłącznie ich “oczernianie”, bo to tak, jakbym słyszał biskupa, który zawsze uzna zarzuty pedofilskie pod adresem konkretnego księdza za “atak na cały Kościół”. Proszę więc o nieco umiaru i pokory, redaktorze Szewczyk  (niefortunny były prezesie PZJ) w formułowaniu tego rodzaju wniosków, bo nie uchodzi.

Jeśli nawet założyć, czego nie przesądzam, iż w niektórych kwestiach autorka tekstu rozminęła się nieco z prawdą, to – zamiast wyzywać ją od kłamców, a przy tym tworzyć tyleż fantazyjne, co wykluczające się teorie spiskowe – należy sobie raczej zadać pytanie, czyja to wina, że wokół tego tematu (“wolnego rynku zarodków”) narosło aż tyle niejasności, spekulacji i kontrowersji? Byli panowie prezesi nie musieli wszak – w pogoni za pieniądzem – odchodzić od polskiej tradycji i filozofii hodowlanej, opartej na miłości, podziwie i szacunku dla konia, jak też praw natury. Nikt nie nakazał im prowadzenia takiej właśnie działalności, ale skoro już w nią weszli, to przynajmniej mogli zachować jak najpełniejszą transparentność w tej mierze, by nie było tu żadnych wątpliwości i znaków zapytania. Tymczasem nie tylko wręcz zapamiętali się w tym procederze – nie licząc się tu z nikim, ani niczym – to jeszcze zamienili państwowe stadniny niemal w prywatne folwarki, traktując macice najlepszych polskich klaczy niemalże jako matryce do wybijania złotych dukatów (do tego w możliwie największej tajemnicy, a przy tym też pogardzie dla wszystkich z zewnątrz, spoza układu). Dlatego teraz nie mają prawa oburzać się i unosić, gdyż jako dorośli ludzie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że “kto sieje wiatr, ten zbiera burzę” (prędzej czy później).

Czego by nie pisać dziś o tych sprawach i jakby nie próbować tego bronić, to w pewnym momencie zjawisko znane jako “biotransfer zarodka”, stało się zakrojonym na szeroką skalę, bezdusznym procederem, który niemalże wymknął się spod kontroli (vide „odnaleziona” Epica KA). Robienie interesów za pomocą jednak dość drastycznych, gdyż mechanicznych ingerencji w żywy organizm (w macice klaczy), już samo w sobie – jakby nie patrzeć – jest wątpliwe etycznie, natomiast dodatkowo poraża tu skala tegoż procederu (mówimy o kilkudziesięciu takich przypadkach w obrębie dekady /myślę, że ok. 80/). Czego więc tu bronić, panie Szewczyk? Także w ocenie krytykowanego tekstu musi się pan na coś zdecydować, bo raz odsądza pan ów tekst (en block) od czci i wiary – nazywa go “paskudnie kłamliwym” –  po czym przyznaje, że wiele wątków jest w nim “podejrzanie” prawdziwych. No więc albo, albo (nie można jednocześnie zjeść ciastka i mieć ciastka).

Na koniec uporządkujmy kilka faktów:

1. Pianissima przez 12 lat swego życia urodziła tylko jednego źrebaka w macierzystej stadninie (Paminę po Pogrom), a w ogóle dwa (jeszcze Pię po Ganges). Na, w sumie, dziewięcioro jej potomków, mniejsza część, gdyż tylko cztery, stały się własnością SK Janów Podlaski (jeszcze Pianova po Eden C i Prometeusz po FA El Shawan). Poprzez owe – nieodłącznie jej towarzyszące w USA – “płukania zarodków”, nie tylko wróciła stamtąd jałowa (choć miała wrócić źrebna), to jeszcze przez dwa kolejne lata nie zaźrebiła się – o czym nikt ani się nie zająknie, choć była to ogromna strata dla naszej hodowli, owe trzy zmarnowane lata wyeksploatowanej tak Pianissimy (co więcej, podobne problemy miała też Eula, już nie mówiąc o Olicie). Koszt jej ubezpieczenia na poziomie 500 tys. euro (euro czy dolarów?) także musi budzić wątpliwości, gdyż był on co najmniej czterokrotnie zaniżony w relacji do jej wartości rynkowej. Co nas może obchodzić fakt, ile tysięcy dolarów wydawał rocznie na jej promocję, występy i trening jej dzierżawca? Nie może nas to obchodzić, gdyż żadną miarą nie możemy tego sprawdzić ani potwierdzić. Natomiast, jeśli prawdą jest, że SK Janów Podlaski otrzymała za nią dwa razy po 100 tysięcy dolarów, to opinia publiczna powinna się dowiedzieć, gdzie ostatecznie trafiły te pieniądze, na co je wydano i jaki konkretny pożytek przyniosły tejże nadbużańskiej hodowli. Proszę się, w tej mierze, nie chować dłużej za “tajemnicą handlową”, bo to nie były niczyje prywatne klacze, a własność państwowa.

2. El Dorada… Czyli jednak prawdą jest, że w odnośnej klauzuli nie było zawarowanej liczby zarodków mogących być od niej pobranych w USA! To bardzo ważna informacja, świadcząca ewidentnie o tym, że te polskie interesy w tego rodzaju przypadkach nie były tak świetnie gwarantowane, jak starano się nam przez lata wmówić. Co więcej, to właśnie Jerzy Białobok szczególnie “szalał” na polu handlu zarodkami – tak na kierunku amerykańskim (Zagrobla, El Dorada, Emandoria, Wieża Mocy), jak też belgijskim (Espadrilla, Emocja, Palanga). W ten sposób, chcąc nie chcąc, uczestniczył w tym już zaiste chorym procederze prowadzonym przez Knocke Arabians (BE), polegającym na produkowaniu (inaczej tego nie można nazwać) na masową skalę zarodków po og. QR Marc  (US), kiedy to rodziło się po nim “od jednej klaczy” (Dajana, Polonia) po dwadzieścia i więcej źrebiąt w ciągu kilku sezonów. Gdzie w tym wszystkim była hodowla jako taka – pytam? Gdzie romantyzm tejże i fantastyczna niepewność w oczekiwaniu na to, co przyniesie nam natura? To, co się dzieje teraz, głównie w Belgii właśnie, to jakiś chory chocholi taniec, niemający wiele wspólnego z prawdziwą hodowlą koni (jeśli już, to z inżynierią i produkcją). Jak na coś takiego mogli w ogóle pójść byli polscy hodowcy tych pięknych, dumnych i szlachetnych zwierząt? I w imię czego? Tych “kilku srebrników”? Tak się zastawiam, jak w ogóle można bronić ludzi, którzy z hodowli zrobili przemysł; którzy, zamiast prowadzić ją z poszanowaniem praw biologii i natury, poszli w biznes z ludźmi pozbawionymi wszelkich zasad i jakichkolwiek zahamowań na tym polu? Tu nie ma czego bronić, redaktorze Szewczyk, i nawet kogo!

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za artykuły publikowane na blogach. Opinie wyrażane w tekstach są osobistymi ocenami autorów.

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email

Ostatnie wpisy autora:

7 marca 2018

Nawiguj pomiędzy wpisami

Kalendarz wpisów

kwiecień 2024
pon.wt.śr.czw.pt.sob.niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
1
2
3
4
5
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Stigler Stud
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.