Kiedy wchodziłem w świat arabiarzy, oprócz samych koni zafascynowały mnie ich nazwy, czy też imiona. Jako dzieciak, od czasu do czasu widywałem konie robocze, a one nazywały się tak jakoś zwyczajnie: Baśka, Gniady, Kary, Jasiek… Tymczasem wśród arabskiej, końskiej elity nie było, jak mi się wydawało, przypadkowości, pospolitości, bylejakości, tandety. Jako człowiek, bądź, co bądź „robiący” w języku zachwycałem się tymi nazwami nie mniej niż samymi końmi. Eukaliptus, Europa, Algeria, Bandola, Ararat, Ganges, Wiaźma, Wojsław, Druid niezwykle pobudzały wyobraźnię. Były szlachetne, niosły z sobą znaczenie, ładunek emocjonalny, jakąś tajemnicę, podkreślały wyjątkowość konia.

Od wieków potrafiliśmy pięknie nazywać nasze araby. Zaczęło się od przedstawicieli magnaterii i szlachty, którzy z namaszczeniem i pietyzmem nadawali imiona swoim koniom. Później tę swoistą sztukę przejęły stadniny państwowe. Towarzyszył temu zawsze głębszy namysł, zwracano uwagę na znaczenie, brzmienie i szacunek do ojczystego języka. Pamiętam jak Roman Pankiewicz mówił, że Baskowie, to taki twardy, nieugięty, charakterny lud i dlatego właśnie Baska nazwał Baskiem. Wiem, że w Michałowie była to działka pani Urszuli Białobok, która wyszukiwała, bądź wymyślała imiona dla nowych roczników michałowskich arabów. Te imiona jakby niechcący wpadają do głowy, właściwie raz usłyszane, a dodatkowo połączone z widokiem konia, pozostają tam na długo. Dzięki temu rodowody polskich koni arabskich są czytelne, powiedziałbym nawet logiczne, łatwo się ich uczyć, co dla miłośnika rasy ma spore znaczenie, a przynajmniej taką mam nadzieję.

Ale przecież mamy demokrację, każdemu wszystko wolno, każdy może jak chce. Pewnie dlatego od jakiegoś czasu obserwujemy również w dziedzinie arabskiego nazewnictwa lot koszący, a w zasadzie pikujący. I o ile stadniny państwowe z grubsza trzymają jeszcze fason, to jeśli idzie o hodowlę prywatną mamy do czynienia z prawdziwym gradobiciem. Dodatki, ozdobniki, przyimki, pierdaski, modnie, światowo, po angielsku. Tyle, że ani tego przeczytać, ani powtórzyć, a co dopiero zapamiętać.Pewnie jestem staroświecki, ale wygląda to trochę tak, jakbyśmy za wszelką cenę chcieli się światu przypodobać, starali się ukryć korzenie, czy zwyczajnie, o zgrozo, wstydzili się polskiej hodowli. Myślę sobie, że czasem wynika to również z braku namysłu, chęci podążania za aktualnymi trendami, albo nieświadomości czym przez wieki była i jest potęga polskiego araba. Starszym przypomnę, dla młodszych być może to będzie odkrycie: Otóż jeszcze nie tak dawno na świecie była taka moda, żeby konie wywodzące się z polskiej hodowli nazywać po polsku. Był to powód do dumy, prestiż, swego rodzaju snobizm świadczący o posiadaniu legendarnych Pure Polish.
Jak wspomniałem mamy demokrację i róbta, co chceta, ale żeby wygrać czempionat świata, być modnym i topowym, naprawdę nie trzeba nazywać polskich koni obco dźwięczącymi nazwami, nie mającymi nic wspólnego z naszą spuścizną, kulturą, tradycją. Wystarczy dać im na imię: Pilarka, Ekstern, Kwestura, czy Wieża Mocy.