Z góry przepraszam, będzie dość długo i bardzo gorzko. Piszę te słowa zainspirowany niejako spotkaniem w Białce, ponieważ myślę, że czas jest na tyle ostateczny, żeby w gronie ludzi, którym jeszcze na czymś zależy, pochylić się nad polskim arabem. A sytuacja jest moim zdaniem arcy trudna i tylko sensowne, spójnie, a przede wszystkim mądre działania są w stanie uchronić, to nasze dziedzictwo, pod nazwą polski koń arabski od kompletnej katastrofy. To oczywiście moje subiektywne spojrzenie, jednak chciałbym się nim podzielić mając głębokie przekonanie, że prezentowany przeze mnie obraz w dużej mierze odpowiada stanowi rzeczy.
Zacznijmy od diagnozy: Arabski odsadek kosztuje w tej chwili mniej niż rasowy szczeniak. Podaż jest kilkukrotnie większa, niż zapotrzebowanie rynku. Na stronach sprzedażowych wisi obecnie około dwustu ofert koni czystej krwi. Arab jest dzisiaj najtańszym koniem na rynku i najmniej poszukiwanym. Co roku powołujemy do życia kilkaset istnień końskich, na które nie ma żadnego pomysłu. Z drugiej strony hodowla pada czego najlepszym przykładem jest to, że młode wałachy są chętniej kupowane niż młode klacze, w dodatku za lepsze pieniądze.
Na naszych oczach rozlatuje się mit hodowli pokazowej, czyli w założeniu produkcji koni, które nie nadają się do niczego, poza tym, że można zrobić im zdjęcie. Europejskie pokazy tracą jakikolwiek prestiż, frekwencję i sens. Zabawa przenosi się na podwórko szejków, a tam pierwsze skrzypce grają, ci którzy mają je grać. Dociera też coraz więcej informacji, że ECAHO, to nic innego jak FIFA w miniaturce. Może być Mundial w Katarze, dlaczego nie ma być Paryża? Cały rynek wisi tak naprawdę na włosku kapryśnych dżentelmenów, którym konie znudzą się równie szybko jak polskie dziewczyny w Dubaju.
Moim zdaniem jesteśmy świadkami kompletnego fiaska hodowlanej koncepcji skoncentrowanej na wyhodowaniu championa, wedle której liczy się jeden na sto, reszta zaś jest odpadem. To podejście doprowadziło do tego, że polski koń arabski od prawie dwudziestu lat selekcjonowany jest wyłącznie na jedną cechę, tak zwaną urodę pokazową. Wybaczcie nie będę szczypał się w język – Odpad z takiej hodowli w znakomitej większości nadaje się jedynie na karmę dla psów.
Stare powiedzenie mówi: tanie mięso psy jedzą! Nieudane pokazowce za przysłowiowy psi grosz trafiają w miejsca, w których nigdy nie powinny się znaleźć – do handlarza końską tandetą, na łańcuch i do różnego rodzaju „trzymaczy”, którzy o koniach arabskich mają zerowe pojęcie. I tak trzysta lat historii, tradycji, narodowej dumy ląduje w skleconych z blachy slumsach, bez padoku, pastwisk, odrobiny wiedzy, emocji, uczucia. Niektóre mają trochę więcej szczęścia i zamiast męczyć się latami przywiązane do słupa, jadą prosto do rzeźni i to z roku na rok w coraz większej ilości.
Aby obraz polskiego araba był pełniejszy, warto dodać, że związki hodowlane od dawna są kompletną fikcją, bez idei działania, koncepcji, pomysłu, czy po prostu chęci realizacji jakiejkolwiek wizji. Temu stanowi wydaje się poddawać niemal całe tak zwane środowisko, emanując marazmem i biernością. Jeśli nic się nie zmieni, w najbliższym czasie czeka nas dalsza degrengolada, upadek resztek prestiżu i powolne dogorywanie, a w konsekwencji pewnie likwidacja stadnin państwowych. Los ten musi podzielić również większość prywatnych hodowli, nastawionych na ilość (zgodnie z obowiązującą zasadą, że trzeba wyhodować sto na jednego championa). Nie mam wątpliwości, że za chwilę konie z takich miejsc będą wyjeżdżać głównie w jednym kierunku, zresztą są już podobno tego smutne przykłady.
Czy tak musi być, czy można jeszcze coś zrobić, żeby odwrócić tę dramatyczną sytuację? Jestem przekonany, że tak, chociaż zadanie jest bardzo trudne, ale jeśli nie chcemy tylko patrzeć jak polski arab dogorywa, nie mamy wyjścia.
Leczenie
Uważam, że jedynym ratunkiem jest powrót do korzeni, do naszych tradycji hodowli i zażywania araba. Polski koń arabski na powrót musi stać się koniem potrzebnym, koniem użytkowym, znakomitym pod siodło. Już nawet nie pięknym i dzielnym, ale dzielnym i pięknym. Przywołam tu najsłynniejszego konia, który zachwycił świat i podbił Amerykę. Baska nie ceniono za to, że ładnie kłusował wodzony na nitce, ale za to że sprawdzał się w każdej formie użytkowania pod siodłem, jak i w zaprzęgu, za kapitalny charakter, który przekazywał. Na amerykańskich ranczach konie po Basku miały opinię łatwych w użyciu, chętnych do pracy, zdrowych, łagodnych z bardzo dobrą psychiką. To były powody, dla których używano go tak chętnie w hodowli, a konie z jego krwią były cenione. Tymczasem my, przez ostatnie dziesiąt lat robiliśmy prawie wszystko, żeby takich koni u nas nie było. Odbyłem w ostatnim czasie kilka rozmów i wizyt u hodowców koni głównie ras amerykańskich, na które jest popyt, które mają cenę i ustaloną markę. Usłyszałem od nich, że dzisiejszy klient, to słaby, niedzielny jeździec, który nie ma czasu, ani nie chce się specjalnie uczyć. Chętnie zapłaci naprawdę godziwe pieniądze za konia, łatwego, spokojnego, bezproblemowego w obsłudze, po to żeby bez stresu wyjechać na niedzielną przejażdżkę. Najważniejsza jest głowa, później budowa, a na trzecim miejscu uroda konia czy modna maść – przekonywali.
Powiedz mi kto przyjedzie kupić dobrego, pewnego konia pod siodło, do stajni, w której się nie jeździ? – pytali.
Po naszej rozmowie przejrzałam oferty sprzedaży arabów – usłyszałem od znajomej hodowczyni quarterów. Z ponad 200 ogłoszeń nie wzięłabym żadnego konia dla mojej dwunastoletniej córki. Nie gniewaj się, ale dzisiejsze araby, to konie albo dla specjalistów, albo dla samobójców, a takich klientów jest bardzo mało.
Prawda pomyślałem, a z drugiej strony jak to się dzieje, że w Augustowie u Grzegorza Miklaszewskiego dwunastoletnie dziewczynki jadą w teren na dziesięciu arabach z czego połowa to ogiery? Sam prowadziłem przez kilka lat rajdy Arabami po Kresach, gdzie przyjeżdżali różni jeźdźcy, a konie zawsze dawały radę. Mój nastoletni syn jeździ terenowo na różnych arabach i nigdy nie chce zakładać wędzidła, prowadząc konie w absolutnym zaufaniu na kawałku sznurka. Takich przykładów jest więcej i świadczą one , że nie w koniach jest problem.
Jestem absolutnie przekonany, że jedynym ratunkiem dla polskiego araba jest siodło. Niestety rynek użytkowych koni arabskich w naszym kraju praktycznie nie istnieje. Poniżej przedstawiam kilka pomysłów na to, co należy zrobić, aby go stworzyć, tak żeby nasz koń arabski stał się cenionym wierzchowcem, cieszył się prestiżem, był na niego popyt przejawiający się również w godziwych cenach.
1.
Zmniejszyć produkcję. Zastanówmy się czy kryjemy tylko po to, żeby zobaczyć jaką źrebak ma główkę, czy po to żeby wyhodować kompletnego konia, którego kiedyś sprzedamy komuś jako dobrego, wiernego wierzchowca, w dodatku za przyzwoite pieniądze. To istotne, bo za ceną idzie poszanowanie. Tylko za komuny ilość przechodziła w jakość. Uważam, że droga jest w ograniczeniu ilości na rzecz jakości.
2.
Metody hodowlane. Czas wrócić do naszych odwiecznych i sprawdzonych hodowlanych tradycji, a więc do przestrzeni i stada, a nie klatek i boksów. Układałem już araby z hodowli tzw. wolnowybiegowych i to są inne konie, zdrowe, odporne psychicznie, o prawidłowych relacjach stadnych, łatwe w pracy i przewidywalne.
3.
Selekcja na psychikę. Nie robiliśmy jej właściwie od wojny. Jeśli chcemy mieć konie po które ludzie sięgną, to należy kryć dobre i sprawdzone użytkowo klacze takimi samymi ogierami. Przy czym za sprawdzian cech użytkowych nie uważam wyścigów, bo dwa kilometry po torze poleci i największy wariat, ale żeby wozić dziecko po lesie koń musi spełnić dużo wyższe wymagania.
4.
Oparcie programu hodowlanego na liniach i rodach polskich, które od wieków były końmi użytkowymi. Polski arab to również znak firmowy, który zawsze nas wyróżniał, był marką jaką należy odbudować i hołubić.
5.
Doprowadzenie do zmiany wizerunku konia arabskiego. Pokazywanie, promowanie, nagradzanie koni, jeźdźców, właścicieli i hodowców koni o talentach użytkowych. Trzeba inaczej o tych koniach mówić, pisać, inaczej je pokazywać. Wielka prośba do naszych fantastycznych fotografów zacznijcie fotografować araby pod siodłem. Pokażmy te konie jako świetne wierzchowce rodzinne i użytkowe.
6.
Edukacja. Spotkania, seminaria, szkolenia, wykłady dotyczące specyfiki rasy, metod treningu, sposobów użytkowania, hodowli, utrzymania koni arabskich.
7.
Wprowadzenie Sportowych Rajdów Konnych jako alternatywnej próby dzielności, która dużo lepiej odpowiada specyfice rasy niż wyścigi.
8.
Promocja dziedzictwa, tradycji, kultury, historii związanych z polskim koniem arabskim.
9.
Wytworzenie swego rodzaju mody, a nawet snobizmu, który zakłada, że w dobrym tonie jest aby hodowcy i miłośnicy rasy jeździli na arabach. Jeśli my sami nie damy przykładu, jeśli nie będziemy dosiadać swoich koni, to dlaczego mają to robić inni? Chlubą każdej arabskiej stadniny, niezależnie od prowadzonego kierunku hodowli, powinno być to, że jeździ się w niej na własnych koniach.
10.
Być może sytuacja dojrzała do tego, że powinno powstać jakieś ciało czy organizacja, która zajęłaby się stworzeniem marki polskiego araba użytkowego.
Bardzo liczę na to, że w nieodległej przyszłości uda się spotkać w gronie, któremu będzie zależało, aby obecny stan rzeczy odmienić, i będzie to zaczyn czegoś nowego. Pojawią się pomysły, chęci i działania. Dziękuję za uwagę.