Reklama
Z Dziennika Atamana: Idą czasy lubowników

Felietony i recenzje

Z Dziennika Atamana: Idą czasy lubowników

fot. Ewa Imielska-Hebda
fot. Ewa Imielska-Hebda

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email

Dawno mnie tu nie było. Uczciwie przyznaję, że podobnie jak naszą hodowlę arabów dopadł mnie stan marazmu i otępienia. Patrzę na te działania miłościwie nam panujących włodarzy, co to konia z bliska nie widzieli, ale mają przekonanie, że będzie to ich hobby. Patrzę na tor, na którym tajemne siły uparły się, żeby z araba uczynić folbluta dla ubogich, a z próby dzielności stanowiącej od dziesięcioleci integralną część polskiego programu hodowlanego, zrobić w istocie rzeczy poligon dla francuskiej hodowli. Patrzę na kolejnych sędziów u schyłku kariery, którzy ślą listy do ECAHO utyskując na korupcję i przekupstwo swoich kolegów po fachu. A przecież w wielu komisjach i na wysokich stanowiskach właśnie w ECAHO zasiadają i goszczą się nasi polscy sędziowie, którzy reprezentują nasz kraj. Jak bronią naszych interesów; w jaki sposób dbają i troszczą się o to, aby hodowla w naszym kraju się rozwijała, a pokazów i sportowych wydarzeń było jak najwięcej i aby były one sędziowane w uczciwy sposób? Patrząc na te wspomniane już pokazy, które kompletnie odkleiły się od hodowli jako takiej, stając się targowiskiem próżności dla ubogich duchem, zamieniając się w karykaturę tego do czego zostały powołane.

Jakość zastąpiła moda, a modę kreuje kasa. Dobrą atmosferę i hodowlaną rywalizację zastąpiły pycha i przekupstwa. I nawet trudno się temu dziwić. Sławny podróżnik Jacek Pałkiewicz, w książce ”Dubaj” pisze, że dzisiejsi carowie światowej hodowli koni arabskich, w znakomitej większości nigdy nie mieli widelca w ręce, a nagle dostali laptopy. Siedzieli sobie przed namiotem grzejąc nogi w wielbłądzich plackach, aż tu nagle zza namiotu pierdut… wystrzeliła ropa. Nie dogonisz kilkuset lat w jedno pokolenie. Widać to w obecnych trendach światowej hodowli arabów, tak samo dobitnie jak na trwającym właśnie Mundialu.

fot. Ewa Imielska-Hebda
fot. Ewa Imielska-Hebda

Mentalnie dobiła mnie, a w zasadzie rozłożyła na łopatki historia naszej nowej gwiazdy, stadniny w Lubochni. Żeby było jasne, ogromnie cenię sukces i gratuluję z całego serca. Czytałem bardzo sympatyczny wywiad z właścicielką. Państwo zamarzyli o koniach arabskich, niczego jeszcze nie wyhodowali, za to kierując się godnym podziwu nosem – bo przecież jeszcze nie profesjonalizmem, skoro araby mają od półtora roku – zakupili gdzieś w świecie bardzo dobre klaczki, które w rękach nowych właścicieli podbiły światowe ringi pokazowe, zostawiając daleko w tyle wszystkie inne konie polskiej hodowli. Amerykański sen, hollywoodzka bajka. Tylko szkoda, że gdy w Polsce powstaje nowa stadnina, z dużymi możliwościami, chęciami do działania oraz planami na przyszłość, chcąc sięgnąć po najlepszy materiał pokazowy i hodowlany na świecie uderzają po konie z Dubaju, a nie z naszych polskich stadnin. Czyżby koni, które są w stanie wygrywać już zaczynało brakować?

Może jestem przewrażliwiony, ale kiedy przywołuję casus Lubochni, to mam wrażenie jakby za naszą legendarną trzystuletnią hodowlą, za Baskiem, Kwesturą, Wikingiem, księgą stadną, programem hodowlanym, Sławutą, Jarczowcami, wyprawami na pustynię, Sanguszkami, Dzieduszyckimi i Emirem Rzewuskim, ktoś zamknął wieko od trumny, i zapukał od spodu. Więc, patrząc na to wszystko nie miałem w ostatnim czasie ochoty, żeby cokolwiek pisać, a prawdę mówić wrażliwy człek, a może i czegoś ckliwy na starość, bardziej szukał sznura jak pióra.

Stefan Bojanowski w swoich „Sylwetkach koni orientalnych i ich hodowców” pisze o Dionizym Trzeciaku, że wychowywał się w kręgach LUBOWNIKÓW koni orientalnych. Niegdysiejszy termin, bo dzisiaj powiedzielibyśmy pewnie miłośnik. Jest jednak moim zdaniem między miłośnikiem, a lubownikiem dość znaczna różnica. Miłośnik może być i często bywa platoniczny. Czyta, kolekcjonuje, śledzi wyniki, robi zdjęcia, ogląda championaty. Z kolei lubownik koni arabskich czyni w zasadzie to samo, ale dodatkowo to praktyk zażywający araba na co dzień.

Wczoraj trafiłem na fejsie na post traktujący o młodej osobie zakochanej w michałowskim ogierze Forman. Jej uczucie do Formana bierze się z hołubienia całego rodu Krzyżyka or.ar., które można rzec wyssała z mlekiem matki, jako że jej ojciec Krzyżyka cenił, a i dziadek w Kurozwękach miłował szczególnie konie z tego rodu. Czytając gęba uśmiechnęła mi się od ucha do ucha i pomyślałem: „Jeszcze Polska nie zginęła” skoro mamy takich lubowników polskich koni i rodów.

fot. Ewa Imielska-Hebda
fot. Ewa Imielska-Hebda

Nie mam złudzeń, że jeśli sytuacja diametralnie się nie zmieni, a nic na to nie wskazuje, w naszych państwowych stadninach, które przyjęły obcą nam wizję hodowlaną, tańcząc tak jak ktoś im zagra, goniąc za modą i fanaberiami petrodolara, polski arab nie przetrwa. Hoduj konie potrzebne, powiedział kiedyś bardzo mądrze Jerzy Białobok. Z tej perspektywy państwowe stadniny hodują dzisiaj konie coraz mniej potrzebne i przydatne do czegokolwiek, bo ani to pokazowe, ani sportowe, ani użytkowe, ani tym bardziej polskie. Zarządzają owymi stadninami ludzie przypadkowi, pozbawieni pasji, wiedzy oraz pozytywnych emocji do koni arabskich. I nic nie wskazuje na to, że mogłoby się to zmienić, jeśli już, to na jeszcze bardziej przypadkowych ludzi.

To, co dalej z naszym uświęconym tradycją, historią, legendą polskim arabem? Ano idą czasy lubowników. Myślę sobie, że los polskiego araba zależy dzisiaj od tych drobnych stadnin, indywidualnych użytkowników, ludzi miłujących i hołubiących nasze konie, jak wspomniana Lubochnia i wielu innych polskich hodowców. W dużej mierze właśnie od Was Drodzy Czytelnicy, którzy z arabami żyjecie na co dzień prowadząc małe rodzinne stajnie. Czyścicie, siodłacie, użytkujecie, wyprowadzacie na pastwiska, ponosicie koszty i nie czynicie tego dla błysku fleszy, sławy czy mamony, a z miłości, traktując konia czystej krwi jako część polskiego pejzażu.

Profesor Krystyna Chmiel powiada, że małe stajnie drobnych hodowców kryją dziś prawdziwe hodowlane perełki. I tak też je postrzegajmy, jako nasze dziedzictwo, którego kupić nijak się nie da. Jeśli nie macie jeszcze dosyć, na koniec cytat z niezrównanego Bojanowskiego, traktujący wprawdzie o dawnym koniu polskim, ale jakże symptomatyczny: „Nam wieśniakom wystarcza fakt, że koń ten rodził się w naszych polskich stajniach i wychowywał nie na innych, tylko na naszych pastwiskach i stepach, – że budową, temperamentem i przymiotami odpowiadał charakterowi, wymaganiom i upodobaniom polskiego narodu, że specjalne swe kształty i niezwykłe zalety przelewał na swoje potomstwo, że służył nam zawsze poczciwie w każdej potrzebie, że wreszcie takiego konia w Europie inne narody nie miały.”

fot. Ewa Imielska-Hebda
fot. Ewa Imielska-Hebda

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.