Tydzień temu odbyła się w Warszawie konferencja Pure Polish Arabian Society organizowana przez Polskie Towarzystwo Hodowli Konia Arabskiego. Żałuję, że nie byłem, ale los rzucił mnie w inną część Najjaśniejszej, konkretnie do Zarzecza, gdzie na Kongresie o przyrodniczych pasjach rodziny Dzieduszyckich, miałem niekłamany honor opowiadać o Dzieduszyckich i historii hodowli koni arabskich w Polsce. Żałuję, że nie byłem, chociaż może to i lepiej, bo jako zaściankowy wieśniak miałbym obawy, żeby odnaleźć się w towarzystwie tak zacnych dostojników.
Szczerze mówiąc kibicuję inicjatywie Pure Polish, widać w niej jakiś ferment, zaangażowanie, to że komuś jeszcze o coś chodzi i że zwyczajnie się chce. Co na tle zblazowanego i pogrążonego w inercji, a może już nawet w agonii środowiska, należy odczytywać pozytywnie. Bliskie serca są mi również koncepcje hodowlane, których integralną częścią, ba fundamentem jest nasza historia, tradycja i to wszystko, co tworzy unikatowość polskiego araba.
Dwiema kończynami podpisuję się również pod opinią, że warunkiem kwalifikowania osobników do hodowli, a już zwłaszcza ogierów, powinna być próba dzielności. Natomiast kompletnie nie zgadzam się z koncepcją, że próbą dzielności dla polskiego araba ma być wyłącznie tor wyścigowy. W tekście pana Grzechnika dotyczącym tej kwestii czytam dawno wtłaczane mi do łba prawdy, że w przypadku arabów, w wyścigach nie chodzi o szybkość, albo że ta szybkość nie jest najważniejsza. I od zawsze mam z tym problem, bo jeżeli w wyścigach nie chodzi o szybkość, to tak jakby mówić, że w skokach nie liczy pokonanie parkuru na czysto, tylko styl najazdu na przeszkodę, albo utrzymywać, że w wyborach Miss wcale nie chodzi o urodę, tylko inteligencję kandydatek. Chyba się zagalopowałem…
Wracam do tematu. Świetnie rozumiem Pana Grzechnika, tak jak i prawidła wyścigowe, mówiące, że dłuższe dystanse, większa waga, tworzone jeszcze przez Bogdana Ziętarskiego. Absolutnie zgadzam się, że w przypadku arabów, a już zwłaszcza spod znaku Pure Polish, szybkość w galopie nie jest najważniejsza, ponieważ nie są to konie wyścigowe. Cechami naszego araba zawsze były wytrzymałość, twardość, odporność na długotrwały stres, odpowiedni temperament i charakter. Z całym szacunkiem, ale sprawdzenie tych cech na dystansach trzech, pięciu, a nawet jedenastu kilometrów jest raczej średnio możliwe. Przypomnę nieśmiało, że Dzieduszycki na Merdżamkirze jeździł jednego dnia z Jarczowiec do Jezupola, które dzieli około 140 km, Sanguszko w zaprzęgu pokonywał bez kłopotu 100 kilometrów o jednym krótkim popasie, Trzeciak uganiał się „Stepami” za wilkiem od szóstej rano do szesnastej, a Emir Rzewuski w 13 dni przeleciał na Muftaszarze z Aleppo do Stambułu.
Żałuję, że nie byłem, bo apelowałbym o ustanowienie próby dzielności dla koni arabskich w postaci rajdów długodystansowych, która byłaby tak samo honorowana jak wyścigi płaskie na torze. A gdyby ktoś dopuścił mnie do głosu (bo, może by dopuścił), powiedziałbym do Pana Prezesa Chalimoniuka: Panie prezesie, gdyby Pan sypnął cokolwiek groszem i powiedzmy jedną dziesiątą tego, co idzie na wyścigowe araby, wspomógł walczące z nieustającą biedą i nędzą Rajdy Długodystansowe, to dałby Pan niewiarygodny impuls dyscyplinie, która jak żadna inna selekcjonuje konie arabskie. Może Pan w to nie uwierzy, ale na Rajdy nie ma ani złotówki publicznego grosza. Sto kilkadziesiąt koni co roku odbywa próbę dzielności bez jakiegokolwiek wsparcia, niech Pan sobie wyobrazi wyścigi bez jakichkolwiek nagród… Dziesięć lat temu wygrałem dwugwiazdkowe międzynarodowe zawody na dystansie 120 kilometrów, wie Pan co dostałem w nagrodę? Oprawiony rysunek z podobizną Eksterna. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, Rajdy dogorywają, a w normalnych warunkach, przy choćby niewielkim zainteresowaniu Księgi Stadnej, Jokey Clubu, ministerstwa, byłyby w stanie prowadzić próbę dzielności nawet kilkuset arabów polskiej hodowli rocznie. Poza tym zagospodarowałyby konie schodzące z toru, co każdemu miłośnikowi rasy powinno leżeć na sercu… (Tak bym mu mniej więcej powiedział, jakby dopuścili do głosu).
Trzeba trafu, że właśnie w tę sobotę, w którą odbyła się konferencja, dwa konie polskiej hodowli startowały w Mistrzostwach Europy w Rajdach, w holenderskim Ermelo. I dwa ukończyły morderczy dystans 160 km. Niestety będzie nieskromnie, ale mojej hodowli Czartowczyk (Mąciwoda – Cewa) zajął 22. miejsce pod zawodniczką holenderską, a Miryn (FS Bengali – Myrna) hod. Czesława Witko pod Ryszardem Zielińskim uplasował się na 25. pozycji. Dzień wcześniej nasza juniorka Natalia Palczak zajęła 30. miejsce w Europie dosiadając klaczy Modelina (PS Pacos – Mira) hod. Agnieszki Wójtowicz. Tak na przekór wszystkiemu, bez jakiegokolwiek wsparcia, odrobiny tlenu, kroplówki, grosika…