Przyśniła mi się wczoraj pani Iza. Nie trzeba pisać więcej, bo w naszym arabskim światku była jedna pani Iza. Ten sen mocno mnie zaskoczył, wręcz zdumiał, jako że w ostatnim czasie nawet o Niej nie pomyślałem, mało tego, zajęty innymi działaniami niespecjalnie żyłem arabskimi końmi, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pani Iza, pełna werwy, łagodnej stanowczości, a przede wszystkim ogromnie zatroskana, przyszła do mnie w jednej sprawie. Usiłowała namówić mnie, abym dołączył do grupy, która zajmie się ratowaniem, czy też odtwarzaniem polskiego araba. Potrzeba kilkanaście osób, które wezmą na siebie ten ciężar, podejmą wyzwanie i zaczną działać. Można to jeszcze zrobić, nie jest za późno, ale nie ma czasu do stracenia, bo to ostatni moment – przekonywała jak zawsze z wielką klasą i wdziękiem, aczkolwiek z dużą determinacją.
Przy porannej kawie nie mogłem przestać o tym myśleć. Nie przywiązuję przesadnej wagi do snów, ale ten rzeczywiście wprawił mnie w zdumienie. Jestem na etapie, gdzie młodzieńczy idealizm zamienia się w dojrzały realizm, dlatego gdzieś podskórnie mam przekonanie, że jeśli idzie o polskie araby mamy już w zasadzie pozamiatane. Wybaczcie, nie będę szczypał się w język, Uważam, że polityka hodowlana ostatnich dwóch dekad to kurs na górę lodową. Dobra zmiana nie wymyśliła tu nic nowego, nie zmieniła kursu ani koncepcji. Swoją nieudolnością i dyletanctwem postarała się jedynie, aby do zderzenia doszło szybciej. Upadek polskiego araba rozpoczął się wówczas gdy zaczęliśmy oddzielać piękne od dzielnych. Efekt jest taki, że nie mamy ani jednych, ani drugich.
Obejrzałem Derby koni arabskich. Wygrał je koń krwi francuskiej, wyhodowany przez filię niemieckiej stadniny, urodzony w Polsce. Wyścigi arabów są z mocy ustawy próbą dzielności, mającą charakter selekcyjny służący polskiej hodowli. Co więcej, finansowane są z budżetu państwa nie francuskiego, ani nie niemieckiego, tylko polskiego. Dlatego nie mogę pojąć dlaczego francuski koń niemieckiej hodowli biega w polskim Derby? I dlaczego godzimy się na taki stan rzeczy? Arabski Służewiec stał się dzisiaj tak naprawdę areną selekcji hodowli francuskiej, w dodatku łożymy na to nie małe środki, niszcząc polskiego araba. Wygląda to jak sabotaż. Polscy hodowcy nie mają szans rywalizacji na tych zasadach z tej prostej przyczyny, że polski arab nigdy nie był koniem wyścigowym i w przeciwieństwie do konia francuskiego, tor był dla niego próbą dzielności, a nie celem samym w sobie. Od wieków mieliśmy inną filozofię hodowlaną, inne tradycje, potrzeby i oczekiwania. Narzucenie sobie obcych zasad gry, w dodatku na naszym podwórku i jeszcze za nasze pieniądze zakrawa o frajerstwo, które nie ma precedensu. Doprowadziliśmy bowiem do sytuacji, że polski hodowca, polskich arabów, nie odda konia do treningu, bo szansa na jakikolwiek zwrot poniesionych kosztów i satysfakcję z wyników jest bliska zeru. Powtórzę jeszcze raz, polski arab nie jest koniem wyścigowym, a wszystkim zauroczonym krwią francuską przypomnę, że z kampanii Napoleona na Moskwę konno powracały jedynie szwadrony polskie, Francuzi drałowali piechotą.
Czy piękny i pokazowy to, to samo? Pewnie bezpowrotnie minęły czasy, gdy polskie championy wystawowe miały za sobą udaną karierę na torze, ponadto dawały dzielne i fantastyczne użytkowo potomstwo. Przyszedł mi w tej sekundzie do głowy Eten, pełny brat ogiera Ecaho (Pepton – Etruria), który był przez całe lata najbardziej znanym i uznanym koniem kawaleryjskim w Polsce. Skłaniam się ku opinii, że naszego pięknego i dzielnego araba w równym stopniu, co wyścigi francuzów, zabiły doprowadzone do absurdu pokazy. Jak wieść niesie, gdzieś za oceanem fryzjer, kreator mody i dentysta wymyślili typ pokazowy. Szybko okazało się, że najbardziej do tej wizji pasują konie egipskie. I daliśmy sobie narzucić tę opowieść, bezkrytycznie podążając za modą, która szła coraz bardziej w kierunku araba wysztucznionego, przerysowanego i przerasowanego, tak naprawdę coraz mniej przypominającego realnego arabskiego konia. Odwieczne cechy naszego araba jak zdrowie, prawidłowa budowa, dobra psychika, czy talenty użytkowe poszły w odstawkę, bo na cholerę to komu. Roman Pankiewicz żartował, że za chwilę te hodowlane cudeńka będą wyjeżdżać na ring na platformach, bo już nie dadzą rady się ruszać. I zdaje się jesteśmy tego bliscy biorąc pod uwagę zakusy, żeby zlikwidować na pokazach oceny za nogi. Dawniej mieliśmy polskie araby, które budziły zachwyt w świecie, dzisiaj mamy takie konie jakie mają wszyscy i niekoniecznie tak bardzo pokazowe, jak te pokazowe najbardziej. Jeszcze chwila, chociaż precedens już nastąpił, a polskie pokazy będą wygrywać konie kupione za granicą.
Jakiś czas temu w międzynarodowych rajdach konnych zaczęły się pojawiać konie kabardyńskie. Niezwykle wytrzymałe i twarde o stalowych kopytach, budziły nie małe zainteresowanie. Pokazały się z dobrej strony w kilku większych startach i wydawało się, że jeszcze chwila, a zawojują rajdowy świat. Jednak, kiedy przyszło do naprawdę dużych wyzwań okazało się, że przy większych prędkościach kabardyńce przegrywają z arabami metabolicznie, dłużej schodzą z tętna, przez co tracą na bramkach cenne minuty, w efekcie przy wyśrubowanych tempach nie są w stanie rywalizować. I co w tej sytuacji zrobili hodowcy spod Kaukazu, dla których kabardyniec to historia, tradycja, wręcz religia, którzy kochają tego konia jak my drzewiej araba? Nie ma na świecie nic ponad damasceńską stal i kabardyńskiego konia mawiają pod Elbrusem. Pomyśli ktoś, że ściągnęli najlepsze na świecie francuskie rajdowe ogiery, aby poprawić walory sportowe swoich koni? Otóż nie. Kabardyńskie konie znane były w wyjątkowej twardości na wielokilometrowych dystansach, na których kiedyś biły swoiste rekordy. Hodowcy postanowili wrócić do tych tradycji i tak wymyślili Kabardyńskie Derby – wyścig na tysiąc kilometrów w dziesięć dni, podzielony na równe stukilometrowe etapy. Impreza budzi podziw, jest sukcesem promocyjnym, powoduje, że odżywają dawne tradycje, a ludzie są dumni z własnych koni. Grają na swoich zasadach, sprawdzając konie w dyscyplinie, do której one były przez setki lat hodowane. Co więcej, o ile światowe sportowe konie łatwo radzą sobie z kabardyńcami na 160km, to na tysiąc kilometrów nawet nie bardzo chcą próbować. Zresztą to impreza dla koni kabardyńskich, podobnie jak Hiszpanie mają konkursy dla andaluzów, świetnie promująca rasę.
Czy bylibyśmy w stanie zrobić coś podobnego z pięknym i dzielnym polskim arabem, wydobyć jego wyjątkowe i unikatowe cechy, pokazać polskie tradycje hodowlane, które są jedyne w swoim rodzaju? A co gdyby w polskich pokazach mogły brać udział tylko konie z karierą sportową (wyścigi, rajdy, klasy pod siodłem, łucznictwo, zaprzęgi)? Mam na myśli oczywiście klasy dla koni dorosłych. Pomysłów może być wiele, czasu wręcz przeciwnie. Piękny i dzielny odchodzi w przeszłość i jeśli szybko nie zadziałamy, w Nagrodzie Europejczyka będą się ścigać same francuskie konie, co już niestety ma miejsce, a Czempionat Młodzieży w Białce wygra koń obcej hodowli, co już prawie ma miejsce. Następnie zamknie się na kłódką państwowe stadniny, ponieważ stracą jakąkolwiek rację bytu. Zostanie tylko paru nieszkodliwych wariatów, którzy zimą przy kominku garstce młodych zapaleńców będą opowiadać o naszych dawnych przewagach.