Reklama
„Koniu płomienny, koniu mój gniewny…”

Hodowla

„Koniu płomienny, koniu mój gniewny…”

Murat-Gazon, fot. Maria Iliew
Murat-Gazon, fot. Maria Iliew

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Murat-Gazon, fot. Maria Iliew
Murat-Gazon, fot. Maria Iliew

Od pewnego czasu znowu głośno się w Polsce zrobiło na temat typu konia czystej krwi arabskiej, zwanego kuhailanem. Ludzie deklarują chęć posiadania takiego konia, inni uważają, że już go mają, jeszcze inni biją na alarm, że „prawdziwych kuhailanów już nie ma”. Cóż to zatem za koń, który takie zamieszanie wywołuje samym faktem, że (czy) istnieje? Najprościej na to pytanie odpowiedzieć z historycznego punktu widzenia. Konie arabskie, jak wszyscy wiedzą, pochodzą z Półwyspu Arabskiego. Tam były hodowane przez Arabów w czystości maści, w ścisłym podziale na siwe, gniade i kasztanowate, których to odmian ze sobą nie krzyżowano, gdyż uważano je za odrębne rasy. Siwe nazywano saklavi, kasztanowate – munighi, a gniade – właśnie kuhailan. Otóż polski koń arabski, którego można uznać za kuhailana, to potomek w prostej linii kuhailańskich klaczy i ogierów, które sprowadzono do Polski w XIX i na przełomie XX wieku. W szczególności chodzi tutaj o klacze Gazella, Mlecha i Sahara oraz o ogiery Kuhailan Haifi, Kuhailan Afas, Kuhailan Zaid i Krzyżyk; rzecz jasna było ich więcej, lecz te wywarły na polską hodowlę koni czystej krwi arabskiej największy wpływ i do dzisiaj istnieją ich linie (poza linią Kuhailana Zaida). Jednakowoż dla rozważań o kuhailanach istotne jest, że koń taki musi wywodzić się z linii kuhailańskiej zarówno żeńskiej, jak i męskiej – co oznaczałoby konieczność posiadania minimum czterech dziadków czystych kuhailanów (albo, według teorii śp. Zygmunta Braura: ojca z kuhailańskiej linii męskiej, matki z kuhailańskiej linii żeńskiej i matki ojca także z kuhailańskiej linii żeńskiej jako absolutnego minimum, które musi być spełnione, by nazwać konia kuhailanem). Rzecz jasna, im więcej pokoleń czystej kuhailańskiej krwi, tym lepiej.

Jak zatem wygląda kuhailan oprócz tego, że jest gniady? Od współczesnego konia czystej krwi arabskiej państwowej hodowli prawdziwy kuhailan różni się jak ogień od wody. Niewielkiego wzrostu zazwyczaj, bo nie wzrost ma tutaj istotne znaczenie, silnej budowy, zwarty i umięśniony, z dość długim grzbietem, o mocnych kościach nóg i długich pęcinach, z szyją uznawaną przeważnie za zbyt grubą w stosunku do obowiązujących standardów i głową uznawaną przeważnie za zbyt dużą – oto prawdziwy kuhailan. Wystarczy na niego spojrzeć, by zobaczyć, że w oczach ma ogień, w ruchach – zwinność i miękkość polującej lwicy, a w ogólnej sylwetce czai się prawdziwa siła – mięśni, owszem, ale przede wszystkim charakteru.
Tak wyglądały konie, które dzisiaj powoli stają się legendą, ikoną dla tych nielicznych, którzy pragnęliby nadal hodować kuhailany w czystości krwi. Tak wyglądały Wielki Szlem, Ofir, Witraż, Muharyt, Czort, Celebes i kilka innych ogierów, tak wyglądały Muszkatela, Arba, Hirfa, Munira i kilka innych klaczy. I podobnie do nich wyglądają ostanie kuhailany, które jeszcze w Polsce się uchowały – bo one jeszcze istnieją: kuhailany z linii dwóch klaczy-założycielek: Miry (1942), córki Wielkiego Szlema i Hirfy, oraz Murcji (1959), córki Cometa i Muszkateli. Potomkowie obu klaczy zachowali czystą kuhailańską krew, co zawdzięczają starannej hodowli i selekcji używanych w niej ogierów.

A co z charakterem kuhailanów, przecież nie tylko sam wygląd powinien je wyróżniać? Aby odpowiedzieć na to pytanie, pozwolę sobie najpierw, nieco przewrotnie, pokrótce opisać kilka znanych mi osobiście kuhailanów z linii Murcji, hodowli śp. Zygmunta Braura.
Murat-Arba (1992, Murat-Gaza – Armaniak). Klacz „z charakterem”, nieco nerwowa i nieufna, typ indywidualistki „w gorącej wodzie kąpanej”.
Murat-Arma (1992, Murat-Hanum – Armaniak). Całkowite przeciwieństwo swojej półsiostry, klacz łagodna, spokojna, przyjazna, o nieskończonej wręcz cierpliwości.
Murat-Gazon (1988, Murat-Hanum – Gazon). Ogier z temperamentem, indywidualista i samotnik, uparty i konsekwentny.
Murat-Bej (1989, Murat-Hanum – Gazon). Całkowite przeciwieństwo swojego brata, ogier spokojny, zrównoważony, typ flegmatyka.
Mu-Bahr (1993, Mu-Gaza – Murat-Nur). Ogier wrażliwy, nerwowy, uparty i nieco chimeryczny.
Co mają ze sobą wspólnego tak różne konie poza wspólnym pochodzeniem? Owszem, mają, nawet kilka cech. Każdego z nich cechuje odwaga, każdy z nich pójdzie bez obaw tam, gdzie inny koń zaprotestuje. Każdy z nich jest silny i wytrzymały, mało wymagający w utrzymaniu. Każdy chętnie współpracuje z człowiekiem, błyskawicznie się uczy, zapamiętuje i wyciąga wnioski z nowych doświadczeń. I wreszcie każdy z nich to przede wszystkim wierny przyjaciel, który nigdy nie zawiedzie i nie zapomni, który dla człowieka, którego obdarzy swoim zaufaniem, zrobi wszystko, co będzie w jego mocy. Jeśli możliwy jest wspominany jako ideał, niemal symbiotyczny związek człowieka z koniem, to tylko z kuhailanem. Kuhailany hodowli śp. Zygmunta Braura posiadają wszystkie wymienione przeze mnie cechy, czego dowodem są sposoby ich użytkowania – siła i wytrzymałość pozwalają im z powodzeniem startować w rajdach długodystansowych, odwaga i duch rywalizacji połączone z szybkością czynią z nich konie wyróżniające się w wyścigach, a jednocześnie przyjacielskie nastawienie wobec ludzi sprawia, że są nieocenione w rekreacji (także jako wierzchowce małych dzieci!), zaś dzięki wybitnie zrównoważonym charakterom mogą pomagać w hipoterapii.

Pierwszego swojego spotkania z arabem autorka niniejszego artykułu nie zapomni nigdy. Pierwszą moją reakcją, gdy pokazano mi konia, na którego miałam wsiąść, było: „taki mały?!” (tym mniejszy się wydawał, że obok niego stał potężnie zbudowany wielkopolak wzrostu powyżej stu siedemdziesięciu centymetrów). Jednakowoż po pierwszej jeździe postanowiłam spróbować jeszcze raz, zaintrygowana szybkością reakcji i zwrotnością, a jednocześnie spokojem emanującym z mojego wierzchowca; wówczas podprowadzono innego araba, ciemnogniadego z białą łysiną na pysku. Tym arabem był ośmioletni wtedy ogier Murat-Gazon. To na jego grzbiecie pierwszy raz galopowałam, na nim pierwszy raz pojechałam w teren, na nim byłam na jedynym w życiu Hubertusie, razem uczyliśmy się skakać i opanowywaliśmy podstawy ujeżdżenia, z niego nawet pierwszy raz spadłam – to on pokazał mi, czym jest legendarna „jedność człowieka z koniem”, o której tyle się mówi. To owa niezwykła więź sprawiła, że żaden inny koń nie był dla mnie tym, czym on. To dlatego, gdy spadłam z niego w terenie, zatrzymał się koło mnie, to dlatego, gdy przez dziewięć miesięcy nie chodził z powodu nadwerężonych ścięgien, spędzałam z nim każdą wolną chwilę, a on chodził za mną niemal jak pies. I jeśli wypowiadam się o nim niemal jak o człowieku, to dlatego, że bardzo szybko oprócz bycia parą „koń – jeździec” i „koń – opiekun” staliśmy się przede wszystkim przyjaciółmi; ja przewidywałam każdą jego reakcję, on niemal wyprzedzał moje oczekiwania czy to na ziemi, czy pod siodłem. Na ziemi indywidualista, trochę samotnik, nie lubiący zbyt bliskiego towarzystwa innych koni ani obecności zbyt wielu ludzi, pod siodłem okazywał się wierzchowcem idealnym, o zrównoważonej psychice, odważnym, chętnym do współpracy i nauki. Potrafił wszystko, jeśli tylko chciał, jeśli tylko uznał, że ma dla kogo – chociaż pół życia przepracował w rekreacji, gdzie do perfekcji opanował udawanie powolnego i niezbyt wiele potrafiącego (i niech ktoś mi powie, że konie nie są inteligentne!), to jednak miał chęć, by uczyć się razem ze mną nowych rzeczy, by skakać, by ćwiczyć podstawy ujeżdżenia i robić to najlepiej, jak potrafił. A trzeba mu przyznać, że potrafił. To koń, którego nie można zapomnieć, jeśli się go poznało, podobnie jak nie można zapomnieć jego kuzynów i kuzynek – delikatnej, łagodnej siostry Murat-Army o pełnych ufności oczach; siostrzenicy o silnym charakterze, nieco nieufnej i obdarzonej niesamowitą urodą Murat-Arby; zawsze pełnego zapału, postrzelonego siostrzeńca Mu-Bahra; przyjaznej, spokojnej córki Murat-Arii czy wreszcie upartego, ale sympatycznego syna Murat-Gala. Nie można ich zapomnieć, ponieważ nie można zapomnieć prawdziwego kuhailana, jego odwagi, siły i bezwarunkowej wierności.

Takie są czystej krwi kuhailany. Takie są znane mi konie z linii Murcji, niosące w sobie krew koni, od których wymagano tego, do czego koń arabski jest wręcz stworzony – właśnie siły, odwagi, stałości charakteru i umiejętności bezwarunkowego przywiązywania się do człowieka, dla których to predyspozycji uroda zawierająca się w tak zwanym „bukiecie arabskim” była tylko dopełnieniem, a nie, jak dziś, podstawą. Koń arabski miał służyć człowiekowi, pomagać mu, ratować go w niebezpieczeństwie i być jego przyjacielem – do tego go stworzono, nie do biegania na sznurku po hali w blasku jupiterów i deszczu braw. I takie właśnie są prawdziwe kuhailany – ale takich koni jest coraz mniej, gdyż dzisiaj stawia się w hodowli na urodę, wdzięk, grację, a nie na walory użytkowe i siłę charakteru. Dlatego ostanie pozostałe w Polsce czystej krwi kuhailanki kryje się ogierami saklavi lub mieszańcami, co prowadzi do zatraty tego, czym kuhailan był i czym być powinien. Zastanówmy się zatem, czy chcemy mieć konie piękne jak zjawisko i nieprzydatne do niczego, czy może wolimy konia może toporniejszego z wyglądu, ale idealnego pod siodło i wiernego do ostatniej kropli krwi. Owszem, saklavi są piękne – ale to zazwyczaj konie o dolewie krwi kuhailańskiej wygrywają wyścigi i odnoszą sukcesy w rajdach, a przede wszystkim to one towarzyszą wiernie człowiekowi zawsze i wszędzie, w deszczu i słońcu, w upale i w śniegach, w dzień i w nocy, od pierwszego do ostatniego tchu.

Zastanówmy się zatem, czy chcemy mieć zabawkę, czy przyjaciela – jeśli to drugie, to ratujmy kuhailany, póki nie jest za późno. Bo jeżeli one kiedyś odejdą z tej ziemi, to nie będzie już komu przypominać ludziom, na czym polega fenomen konia arabskiego, który odróżnia go od tysięcy innych koni na świecie.

[email protected]

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.