W niespełna rok po śmierci swego ojca Arbila, gn. ogier Wiek 1992 (od Wiosna po Fawor) opuścił Janów Podlaski, nie dostając szansy zaistnienia w państwowej hodowli. Fakt ten przeszedł właściwie bez echa, nie robiąc na nikim specjalnego wrażenia. A jednak dla mnie jest to wydarzenie bardzo wymowne i w pewien sposób symboliczne, bo kończące pewną epokę w polskiej hodowli koni arabskich. Bo oto z najbardziej niegdyś na świecie kuhailańskiej stadniny zostaje sprzedany ostatni prawdziwy kuhailan, tym samym z państwowej hodowli odchodzi jedyny kontynuator najstarszego polskiego rodu Krzyżyka. Pamiętam, że jest jeszcze Wachlarz, tyle że to kuhailan od pasa w górę, „rasowego” Krzyżyka przypominający jedynie umaszczeniem.
Jeśli niektórzy myślą, że będę w tym miejscu darł szaty i kładł się Rejtanem na ołtarzu polskiego kuhailana, są w błędzie. Wręcz przeciwnie, myślę, że dobrze się stało. Bo i cóż zyskałby Janów, używając Wieka? Urodziłoby się trochę źrebaków, poprawnie zbudowanych,
na nieszczęście kościstych, o dużych walorach użytkowych – które nikomu nie są do niczego potrzebne; pewnie urodziwych, ale mimo wszystko bardziej przypominających realnego arabskiego konia, niż wypacykowaną laleczkę. Dla obecnej państwowej polskiej hodowli nastawionej wyłącznie na rywalizację pokazową, rynkowy i finansowy sukces, takie konie nie są do niczego potrzebne.
W ostatnim stuleciu podejście do koni arabskich uległo totalnej zmianie. Z relacji Bogdana Ziętarskiego wynika, że większości beduinów kompletnie nie interesowała uroda arabów, a koncentrowali się jedynie na ich walorach użytkowych. Nasi przesłynni kresowi magnaci lubowali się w koniach pięknych, ale i dzielnych. Sanguszko, Rzewuski, Dzieduszycki i im współcześni cenili niezwykle wytrwałość, odwagę, twardość czy inteligencję wierzchowca. Dzisiaj obserwujemy przegięcie w kompletnie inną stronę. Zwłaszcza w Polsce oceniamy konie wyłącznie przez pryzmat „araba na łańcuszku”. To jest trochę tak, jakbyśmy oceniali smak wina wyłącznie po wyglądzie butelki. A mówiąc bardziej dosadnie, oceniamy opakowania, a nie konie. Trend ten z roku na rok się pogłębia, powodując, że idąc za obowiązującą modą, zamiast koni hodujemy opakowania. Zjawisko to jest na tyle daleko posunięte, że w obecnym wymiarze punktacja na pokazie to już wyłącznie sztuka dla sztuki, z której nic praktycznego nie wynika. Bo co z tego, że osobnik dostaje „18-tki” za kłodę, skoro trzeba zakładać mu podogonie, żeby siodło nie jeździło po nim jak po hucule, „ 20-tki” za ruch, jeśli z jeźdźcem na grzebiecie o mało nie zabije się o własne nogi, a jeśli uda namówić się go do kłusa, rzęzi bardziej niż poniemiecki traktor. Nie piszę tych słów, żeby cokolwiek obśmiać czy wyszydzić. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na fakt, że my w Polsce zwykliśmy postrzegać konia arabskiego wyłącznie przez pryzmat prezenterki. Nie jest to jedyna prawda o arabie i z pewnością nie ta najważniejsza.
Miałem szczęście jeździć i trenować potomstwo Wieka. Łza kręci mi się w oku, bo dosiadać tych koni to zaszczyt. Odwaga, inteligencja, ruch, chęć współpracy i łagodność. Gdyby oceniać te cechy wzorem punktacji pokazowej, wystawiłbym same dwudziestki. O ambicji nawet nie ma potrzeby wspominać: Mieszko 1998 (od Minorka po Wermut) czwarty w Derby, Martynka 1998 (od Margilla po Gil) to wiceoaksistka, Mazurek 1999 (od Małmazja po Wermut) biegał jako pozagrupowy, Mont Wiek 1998 (od Majorka po Wermut) wygrał 10 wyścigów. Z tego ostatniego spadłem kiedyś, o on poleciał na plebanię do księdza. Zachodzę do proboszcza i chcąc rozładować nieco sytuację, mówię, pokazując na konia: Przyleciał się pomodlić. Mógłby właściciel – usłyszałem w odpowiedzi.
Cieszę się, że Wiek zostaje w Polsce i że trafił do prywatnej hodowli, bo w państwowej zmarnowałby się do reszty, kryjąc gładyszowskie hucułki. A tak ma szansę zaistnieć, oczywiście pod warunkiem, że nowy właściciel będzie chciał hodować konie, a nie
opakowania. Jeśli tak, to Wiek jest prawdziwym skarbem. Przed hodowlą prywatną staje dzisiaj ogromne wyzwanie (bo przypadek Wieka nie jest przecież jedynym) – paradoksalnie staje się ona rezerwuarem genów, które mają szansę przetrwać jedynie u pasjonatów nie zobligowanych do kierowania się kryteriami rynku i zysku. Z drugiej strony, nic w tym dziwnego, w końcu – patrząc historycznie – państwowe stadniny budowały swoją potęgę, opierając się na koniach hodowanych przez kresowych magnatów i szlachtę. Kto wie, jak to będzie w przyszłości…
Zobacz także polemikę z tym tekstem: Polemika wokół Krzyżyka