Reklama
Pianissima – dolarowa matryca

Hodowla

Pianissima – dolarowa matryca

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Pianissima, Al Khalediah Show, fot. Erwin Escher
Pianissima, Al Khalediah Show, fot. Erwin Escher

Opowiadają u nas na Kresach, jak to pewien nuworysz zapragnął hodować araby. Ponoć, kiedy trafił do jednej z państwowych stadnin, stanął obok upatrzonej klaczy, a następnie zapytał osłupiałą obsługę, ile miotów rocznie ma kobyła i po ile sztuk w miocie? Przez lata bawiła mnie ta niewiarygodna historyjka. Przestała, kiedy przeczytałem o kolejnych embriotransferach naszej Pianissimy.

Całkiem niedawno poruszyła mnie informacja o przyjściu na świat pierwszych źrebaków po klonie wałacha Pieraz, niejakim Pieraz – Cryzootech-Stallion. Mam świadomość, że to wszystko jest dość skomplikowane, dlatego postaram się wyłuszczyć sprawę po kolei. Niejaki Pieraz, nomen omen syn polskiego ogiera Pierścień (Celebes – Pierśnica), był fenomenalnym koniem rajdowym. Dość powiedzieć, że dwukrotnie wygrał mistrzostwa świata. Nieszczęście polegało na tym, że Francuzi zakupili go od Rosjan w stanie niekompletnym. A mówiąc po prostu, fenomenalny (co się później okazało) rajdowiec był wałachem. Ale jak wiadomo, dzisiaj nie ma rzeczy niemożliwych. Żeby nie zaprzepaścić doskonałych genów, postanowiono Pieraza sklonować. Tym sposobem na świecie pojawił się Pieraz – Cryzootech-Stallion, wprawdzie klon, ale i kompletny ogier, po którym teraz rodzą się źrebaki (patrz też: Rajd z klonem).

Ale to jeszcze nic, bo – jak się okazuje – dzięki kosmicznej technologii, rodem chyba z Formuły 1, można dzisiaj nie tylko projektować kombinezony Adama Małysza i klonować wałachy, ale również uzyskiwać od klaczy po kilka miotów rocznie. Zaś sprawa ilości sztuk w miocie jest wyłącznie kwestią czasu.

Czytam sobie na Polskicharabach, że od cudownego logo portalu, naszej narodowej dumy, klaczy Pianissima już po raz drugi sprzedano nienarodzone źrebię (patrz: Nienarodzone źrebię Pianissimy sprzedane drugi raz). Nie wiem, jak na ten fakt zareagują obrońcy życia poczętego, w każdym razie owo nieziemskiej piękności maleństwo przyjdzie na świat drogą embriotransferu. Ciekawe też, gdzie przyjdzie? Bo jak do tej pory zostało sprzedane już dwukrotnie, a przecież do czasu oźrebienia klaczy mamki, czy też matki zastępczej, chwila jeszcze została? I może się okazać, że jeszcze przed urodzeniem źrebiątko będzie miało pięciu, a kto wie, czy nie dziesięciu właścicieli. Na szczęście nie jest w tym wszystkim osamotnione, bo jeśli dobrze policzyłem, w poprzednim i obecnym roku od naszej Pianissimy urodziło się bądź urodzi pięć źrebaczków, wszystkie drogą wspomnianego już embriotransferu. Nie jest to bynajmniej żaden rekord, bo Amerykanie potrafią tym sposobem ”wyciągnąć” od kobyły słownie osiem miotów rocznie. Wprawdzie jak na razie po jednej sztuce w miocie, ale poczekajmy, bo z pewnością próby trwają. Kilka doskonałych polskich klaczy przebywa w dzierżawie za oceanem, a jak wiadomo najważniejsza jest matryca.

Nasz przesłynny emir Wacław Rzewuski pisał, że koń arabski to szlachetny przyjaciel człowieka. Wielki Juliusz Dzieduszycki z Jarczowiec doszukiwał się u konia arabskiego duszy. Franciszek Poletyłło znany na przełomie XIX i XX wieku hodowca z Wojsławic, który szczególnie hołubił ród Krzyżyka or. ar., miał dość oryginalny zwyczaj. Za każdym razem, kiedy wchodził do stajni, w której stały jego najukochańsze konie, na znak szacunku zdejmował czapkę i nie zakładał jej, dopóki nie wyszedł. Znany wszystkim arabiarzom profesor Andrzej Strumiłło mawia, że: „Araby należy hodować z miłości i w miłości”.

Zastanawiam się, jak tworzony przez wieki etos polskiego araba, uczucia, namiętności i szacunek do owianych romantyzmem koni mają się do dzisiejszej rzeczywistości? Czy to jeszcze celebrowana z pietyzmem hodowla magicznych pustynnych arabów, czy taśma produkcyjna, jak przy tworzeniu laboratoryjnych szczurów? Czy wypływająca z głębi duszy chęć obcowania z pięknem, czy fabryka do robienia szmalu? Czy to jeszcze pełna uniesień, niepewności, oczekiwań, radości pasja czy wyrachowane parcie na sukces, połączone z leczeniem kompleksów i chęcią zaistnienia? Czy bezcenna klacz to obiekt podziwu czy matryca do tłuczenia dolarów?

Amerykanom nawet specjalnie się nie dziwię, bo tam, jak facet zaszlachtuje teściową, to w pierdlu musi napisać o tym książkę, żeby zarobić milion dolarów. Nie dziwię się im, bo u nich nie było w dziewiętnastym wieku wypraw na pustynię. Ich Ibrahima bolszewicka dzicz nie rozniosła na szablach. Nie rabowano im koni przy każdej dziejowej zawierusze. Nie musieli tułać się z nimi po Europie, uciekając to przed jednym, to przed drugim okupantem. Nikt nie odbierał im ich własnych koni w imię socjalistycznej sprawiedliwości. Wreszcie, nigdy nie mieli Sanguszków, Branickich, Dzieduszyckich. Nie mieli też Emira Rzewuskiego, który w słynnym poemacie napisałby im:

Dzieci morza i wiatru, oblubienice Bogów
Wy trony najezdnicze beduińskiej sławy
Klacze dzielne i drogie, rumaki zuchwałe
Witam was kohejlany, ozdobo pustyni.
Amerykanie tego wszystkiego nie mieli. A my..?

 

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Stigler Stud
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.