Reklama

Ludzie i Konie

Koń to kultura

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email

Krzysztof Czarnota („Niosąca radość”) postanowił ożywić gatunek, który – wydawałoby się – można dziś odnaleźć już tylko w najbardziej przepastnych bibliotekach. Za twórcę i najwybitniejszego autora gawędy szlacheckiej uważa się urodzonego w Sławucie Henryka Rzewuskiego (1791-1866). Jego „Pamiątki Soplicy” wyznaczyły kierunek dla wielu późniejszych autorów. I tak, połączone postacią narratora-szlachcica szkice obyczajowe, kreślące sylwetki postaci historycznych i oddające zdarzenia z życia szlachty, często potocznym językiem, z pominięciem rygorystycznej kompozycji, zaczęły cieszyć się w tamtych czasach znaczną popularnością. Ale uprawiać gawędę szlachecką w dobie esemesów i postów? Zadanie mocno karkołomne. Tymczasem zbiór tekstów Krzysztofa Czarnoty „Mąciwodą po Kresach” dowodzi, że i w tym gatunku można odnieść sukces – potrzebna jest tylko pasja, wiedza i swobodne pióro. Wszystkim tym dysponuje Czarnota, dzięki czemu podróż w przestrzeni i czasie, w którą nas zabiera, jest tak świeża i odkrywcza. Zgromadzone tu literackie miniatury znane są zresztą czytelnikom, m.in. z portalu polskiearaby.com („Jarczowce. Śladami Mlechy, Gazelli i Sahary”, „Śladami dawnych stadnin i ich hodowców. Dobużek i Władysław Kołaczkowski”), ale także z innych mediów, które nie zrezygnowały, zgodnie z nakazem epoki, z ukazywania świata nie tylko w formie skrótowej i sensacyjnej, lecz także pogłębionej, nostalgicznej bądź refleksyjnej.

Teksty, które Krzysztof Czarnota postanowił zebrać w całość, zyskują dzięki temu nową jakość. Czytane razem, jednym tchem, okazują się nie ulotnymi cząsteczkami rzeczywistości, która na dodatek istnieje już tylko w wyobraźni nielicznych wrażliwych osób, znajdujących przyjemność w odwiedzaniu zapomnianych ruin, ale opowieścią o świecie, który nadal może być – choć na krótko – realny. Te miejsca, które najlepiej oglądać z końskiego grzbietu, są; ci ludzie, opisywani z czułością, odcisnęli na nich widoczny ślad, choć może zauważalny tylko dla tych, którzy naprawdę chcą go zobaczyć… Autor zbioru niewątpliwie jest taką osobą i dzieli się wrażeniami z tymi, którzy nie mają determinacji i umiejętności zaklinania przeszłości tak, by stała się częścią teraźniejszości.

Ale wszystko to – podróże, spotkania, a w końcu gawęda – nie mogłoby się wydarzyć, gdyby nie głębokie przekonanie, że koń to kultura. Od tego właśnie zaczyna swą opowieść Czarnota, przywołując słowa Romana Pankiewicza. Wychodząc od tego spostrzeżenia (dla wielu współczesnych brzmiącego prawdziwie rewolucyjnie), prowadzi nas, czytelników, poprzez kresowe historie ludzi, dla których była to „oczywista oczywistość”. Przed oczami naszej wyobraźni defilują: hrabia Juliusz Dzieduszycki z Jarczowiec, któremu zawdzięczamy obecność pustynnych klaczy Gazella, Mlecha i Sahara w rodowodach polskich arabów; Wacław Emir Rzewuski, który dał nam niezwykłe w swej urodzie i prostocie rysunki oraz unikatową relację z przygód na pustyni; hrabia Dionizy Trzeciak z Taurowa, który umiał podnieść się po straszliwej krzywdzie, jakiej doznało jego wypieszczone stado z ludzkiej – nieludzkiej? – ręki podłego człowieka; Władysław Kołaczkowski z Dobużka, który podczas okupacji walczył w AK i zginął zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich. Oraz inni, których nazwiska mówią nam mniej bądź więcej.

Autor, który przed laty obrał Kresy za swój dom, przyznaje, że czuł się niejako zmuszony do tej wędrówki w czasie, bo „jak tu, zajmując się końmi, nie myśleć o historii, skoro ona wdziera się do zaścianka drzwiami i oknami, prosząc o jej odkurzenie, przypomnienie, czasem odkrycie”. Bo niedaleko leży Chmielowatka, gdzie stacjonował Chmielnicki podczas swego rajdu na Zamość. Dalej Turkowice, gdzie araby chował Antoni Makomaski. I Wojsławice, gdzie hodowlą parał się hrabia Franciszek Poletyłło i gdzie bywał sam Henryk Sienkiewicz. Ponoć pisanie „Trylogii” rozpoczął na wałach w pobliskich Gliniskach…

Tak snuje opowieść z właściwym sobie wdziękiem Czarnota. Z terenów obecnych kresów Rzeczpospolitej nie obawia się wyruszyć dalej, na dzisiejszą Ukrainę, gdzie zapomnianych zakątków jest cała masa. A nie zawsze są to wyprawy napawające optymizmem. To, co dla wielbiciela koni czystej krwi – i kultury, jaką ten koń reprezentuje – niemal bezcenne, tu jest zniszczone, zawalone, porzucone, przykryte kurzem, tym prawdziwym i tym symbolicznym. Ale ciągle, jeśli się człowiek postara, może spotkać kogoś, kto pamięta. Jak przeszło 90-letnia Eugenia Skazińska, która pali znicze na grobie Dzieduszyckich w Jarczowcach. Jak emerytowany nauczyciel z Jabłonowa, który pisał pracę poświęconą Florentynie Czartoryskiej, hodowczyni ogiera Mlech I – kontynuatora rodu Krzyżyka, a przy tym fundatorki szkoły, cerkwi, kościoła i hojnej opiekunki domów dziecka.

Choć słowa gawędy płyną lekko, nie jest „Mąciwodą po Kresach” lekturą li tylko łatwą i przyjemną. Ten niewielki rozmiarem zbiór niesie bowiem świadomość zagłady niezwykle bogatego świata, którego nie da się już odtworzyć. Można go jedynie przywołać, na chwilę, na mgnienie oka, na czas poświęcony czytaniu. I trudno nie westchnąć: nie tylko koni żal…

Krzysztof Czarnota, „Mąciwodą po Kresach”, wydanie autorskie, 2015, str. 144

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.