Reklama
Przyszłość jest w różnorodności

Ludzie i Konie

Przyszłość jest w różnorodności

Longin Błachut obok rzeźby ogiera DA Adios
Longin Błachut obok rzeźby ogiera DA Adios

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Longin Błachut obok rzeźby ogiera DA Adios
Longin Błachut obok rzeźby ogiera DA Adios

Rozmowa z Longinem Błachutem – miłośnikiem i hodowcą polskich linii użytkowych koni arabskich, współpracownikiem amerykańskiego magazynu „Arabians Finish Line”.

Ewa Sylwan: Pod koniec ubiegłego roku zorganizował pan wyprawę polskich hodowców prywatnych do USA, która zaowocowała powrotem do naszego kraju cennego rodu Koheilana Adjuze – w postaci ogiera MVA Prince Vayu, a także kupnem ogiera Ontario HF, który jest potomkiem linii żeńskich „O” i „S”, obu w typie kuhailan. Czego spodziewa się pan po imporcie tych koni?

Longin Błachut:Oba ogiery kupił pan Czesław Witko. Ontario HF (Monarch AH x HF Orzonna po Pepton) ma bardzo dobrą karierę wyścigową oraz czysto polski rodowód, a MVA Prince Vayu (SGR Vayu x Corzandra po Yas Orzel) to reprezentant występującego w postaci szczątkowej w Polsce rodu Koheilana Adjuze. Poza tym, jest to powrót do naszej hodowli sprawdzonego materiału genetycznego. Sprzedając wiele linii na zewnątrz, nie utrzymując pełnego zakresu rodów czy linii i sublinii żeńskich, pozbawiliśmy się różnorodności, tak cennej dla utrzymania ciągłości i czystości rasy. W związku z tym, że nasze konie są bardzo zinbredowane, powrót tych genów może dać ciekawe rezultaty, tak jak to się stało w przypadku Monogramma, czyli subrodu Baska, który został sprzedany, zanim użyto go w kraju. Nie powiem nic o Comecie i Probacie, bo to wszyscy miłośnicy arabów wiedzą.

 

Jan Głowacki, Longin Błachut, Rick Flammer i Czesław Witko
Jan Głowacki, Longin Błachut, Rick Flammer i Czesław Witko

E.S.: Skąd u pana zainteresowanie amerykańską hodowlą arabów polskiego pochodzenia?

L.B.: Jeździłem często do Stanów z powodów zawodowych. Jednocześnie moje hobby to arabskie konie użytkowe, szczególnie wyścigowe. Będąc często w Waszyngtonie, niedaleko Delaware, spędzałem wolne od pracy weekendy w tamtejszych stadninach, a jest to największe skupisko wyścigowych i użytkowych koni arabskich na Wschodnim Wybrzeżu (odbywają się tam drugie pod względem trudności rajdy długodystansowe w USA). Oglądałem konie, poznawałem ludzi, wybitnych trenerów, hodowców i jeźdźców. Oni też byli zaintrygowani tym, że przyjeżdża do nich Polak – w końcu ok. 65% arabów w Stanach ma polskie korzenie. Niestety mało się mówi o dzisiejszych próbach dzielności na torach w Polsce. Bardzo chcieli wiedzieć, co dzisiaj dzieje się z liniami i rodami, z których wywodzą się konie importowane przez nich od lat 60. Doszło do spotkania z państwem Patscheider, wydawcami „Arabians Finish Line”. Pani Bobbi Patscheider poprosiła, abym pisał dla nich artykuły na temat polskich wyścigów i naszych linii użytkowych, zarówno historycznych, jak i ogierów używanych współcześnie. Zobowiązałem się, że jeśli czas pozwoli, raz na miesiąc nieodpłatnie prześlę obszerną korespondencję. Tak to się w zasadzie zaczęło.

 

E.S.: Pana specjalnością są rody i linie, których w Polsce już prawie lub wcale nie ma, a które kontynuowane w Stanach wybitnie sprawdziły się pod względem dzielności. Dlaczego warto je sprowadzać?

L.B.: Polska używa bardzo wielu ogierów z różnym skutkiem. Ale pomimo dużych wysiłków, obowiązek utrzymania wszystkich rodów męskich i linii żeńskich, wpisany w plan hodowli państwowej, nie został wypełniony. Z jednej strony, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile ich mieliśmy i jak wiele z nich udało się zachować w ciągłości – to jesteśmy jedną z największych potęg w Europie. Ale kiedyś robiłem statystykę, o ile rodów jesteśmy ubożsi – i jest to trochę przerażające. Przyszłość zaś leży w różnorodności. W powrocie genów, które z różnych powodów utraciliśmy, a udowodniły one swoją wartość w hodowli za granicą. Przywożenie tych koni pozwala na nowy zastrzyk w polskiej hodowli. Nie mówię, że trzeba jechać do Stanów po cały tabun, ale na pewno dla wielu osób hodujących dziś araby, byłby to jakiś pomysł. A w rękach prywatnych jest ich przecież już dwa razy tyle, co w stadninach państwowych. Wystarczy pomyśleć, że czasami historia płatała nam figla i z tych najlepszych koni świata nie pozostawiliśmy sobie nic przed ich odejściem. Jak w przypadku wspomnianego już Baska. Albo Sambora – ojca najwspanialszego konia wyścigowego świata, Samtyra (od Trynczy), który w ciągu jednego sezonu ustanowił cztery rekordy szybkości toru i który ma jedną z najwspanialszych list zwycięstw. A Wiking? Został sprzedany za 32 tys. USD na „silent sale”, a jego potomstwo zrobiło karierę powyżej 8 mln USD. Jeden z jego synów, DA Adios (Wiking x Sanibel IA po Samtyr), prawnuczek Sasanki, ze wspaniałą karierą wyścigową – 6/34(19-8-4)9-9 – wybiegał na torach amerykańskich największą możliwą kwotę: powyżej 620 tys. USD. Także pokrój konia użytkowego jest ciut inny niż w Polsce… Chociaż w Stanach dąży się do wyhodowania konia sensu stricto, a nie do utrzymania jakiejś linii czy rodu.

 

Krzysztof Czarnota, MVA Prince Vayu i poświęcony owies, fot. Tadeusz Budziński
Krzysztof Czarnota, MVA Prince Vayu i poświęcony owies, fot. Tadeusz Budziński

E.S.: Na czym polega siła wyścigów amerykańskich?

L.B.: Stany mają 24 tory wyścigowe, na których przez okrągły rok organizowanych jest 500-600 gonitw dla tej rasy. Araby walczą o roczną pulę wygranych powyżej 5 500 000 USD, a w gonitwach uczestniczy ponad 650 koni czystej krwi z najbardziej zróżnicowanym genotypem na świecie. Konie biegają do późnego wieku. „Nasze” konie wiodą prym na torach wyścigowych w Stanach, czy to pod względem liczby startów, wygranych gonitw, sum wygranych, czy rekordów szybkości na różnych dystansach. W Delaware sezon zaczyna się na przełomie marca i kwietnia, trwa zaś do połowy listopada. Po tym czasie działają inne ośrodki, w których klimat pozwala na kontynuowanie wyścigów – w Houston i Dallas (Teksas), czy w Los Alamitos (Kalifornia). Np. cykl Trójkorony zaczyna się w Kalifornii, druga jego część odbywa się w Teksasie, a trzecia, na zakończenie sezonu, w Delaware. To duża impreza i znaczne pieniądze. Największa wygrana, USA Cup, czyli odpowiednik naszej Nagrody Porównawczej dla 3-letnich i starszych koni, to około 180 tys. USD. Uhonorowanie nią trójkoronowanego zwycięzcy wiąże się z dodatkiem ok. 200 tys. USD. Poza tym, konie biegają tam do późnego wieku. Wnuczek Sambora, Mr Full Service, 11-letni ogier, pobił rekord szybkości toru, mierząc się ze swoimi synami czy o połowę młodszymi kuzynami. Dlatego analizując, jak dzielny był dany koń w USA, trzeba zwracać uwagę przede wszystkim na to, gdzie biegał, jaka była konkurencja. Pieniądz przyciąga najlepsze osobniki, stąd w tych trzech stanach (Delaware, Teksas, Kalifornia) konkurencja jest najsilniejsza w kraju. Poprawniej jest porównywać liczbę i typ biegów niż czas, ponieważ czasy różnie się układają, zależnie od jakości torów i sposobu prowadzenia wyścigu. Również sumy wywalczonych pieniędzy nie można porównywać historycznie, gdyż do końca lat 70. te pule były właściwie małe.

 

E.S.: Środowisko arabiarzy za Atlantykiem wydaje się bardzo przyjazne.

L.B.: Cechuje ich niezwykła otwartość, szczególnie hodowców koni użytkowych. I to nie tylko w stosunku do ludzi, którzy przyjeżdżają, żeby się czegoś dowiedzieć (tak jak nasza grupa z Polski). Roztaczają opiekę także nad osobami, które dołączają do – jak mówią – „przemysłu konia arabskiego”. Istnieje tam obowiązek zajęcia się nowym narybkiem hodowców lub właścicieli koni. Odpowiednik naszego PZHKA, jego prezes i zarząd, jak również specjalna grupa, wyznacza sobie na początku roku cel: liczbę nowych osób, które wprowadzą w hodowlę koni arabskich. Planują, w jaki sposób mogą w tym bardzo zmedializowanym świecie amerykańskim, gdzie ilość rozrywek jest oszałamiająca, przyciągnąć ludzi nie do quarter horse’a, nie do appaloosa czy folbluta, ale do araba. Mają bardzo dobre programy wprowadzające nowe osoby, dużo doradztwa, szkoleń i zachęt finansowych. Są przyzwyczajeni dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, mają z tego satysfakcję.

 

ONTARIO HF przed odlotem do Europy
ONTARIO HF przed odlotem do Europy

E.S.: Czego jeszcze moglibyśmy się od nich nauczyć?

L.B.: Amerykanie cenią polskie araby nie tylko za piękne głowy i długie szyje, ale głównie za charakter, wieloużyteczność, krzepę fizyczną, konstytucję i piękno bukietu arabskiego. Rynek amerykański jest najostrzejszy na świecie pod względem konkurencji krwi koni arabskich. Bardzo duży nacisk kładzie się tam na użytkowanie tej rasy przez młodzież i dzieci. Cały jeden dzień podczas finałów mistrzostw w Scottsdale poświęcony jest na czempionaty z ich udziałem, m. in. w klasach kostiumowych. A u nas bardzo często słyszę głosy, że to koń bardzo dobry, bardzo inteligentny, ale który się szybko nudzi. Ile mamy klubów, które by użyły araba dla 8–15-latków, w modnej ostatnio dyscyplinie sportu, jaką jest horse ball? Dobrze, że powracają klasy użytkowe typu kostiumowego – ale widziałbym wiele z nich w wykonaniu dzieci. Po pierwsze frajda z przebieranek, po drugie atrakcja dla koni, bo one też lubią się pokazywać.

 

E.S.: Czy wyjazdy po konie arabskie za granicę mają szansę stać się trendem wśród polskich hodowców?

L.B.: Ja bym na pewno proponował hodowcom, by zobaczyli, jak wygląda rynek arabski w innych krajach. Świat konia arabskiego w Ameryce jest bardzo demokratyczny i na pewno zostaną powitani z otwartymi ramionami. Nie ma tam problemów z konkurencją rozumianą jako niezdrowa rywalizacja. Zaś co do koni, mam nadzieję, że również inne sublinie wrócą do nas.

 

E.S.: Które linie i rody szczególnie chętnie widziałby pan na powrót w Polsce?

L.B.: Koń, którego lubię, to Origan, od Orgii po Parysie – bardzo dobrym wyścigowo czempionie Europy, sprzedanym do Stanów bez użytku w Polsce. A dzisiaj mam w Polsce jego wnuczkę, Orczatę Fatę, która zapowiada się na znakomitą klacz.

Istnieje kilku bardzo dobrych synów Origana, jak Argonne HF – wybitny rajdowiec, miał również bardzo dobrą karierę wyścigową. Z pokroju i budowy bardzo poprawny, ze ślicznym bukietem arabskim w dodatku. Bardzo podobny do Ontario.

 

Bardzo pragnąłbym użyć w mojej hodowli takie ogiery, jakie widzieliśmy w Teksasie w miejscowości Aubreb, w prężnym ośrodku hodowlanym arabskich koni użytkowych, Mandolynn Hill Farm, prowadzonym przez Panią Michelle Morgan. Stoją tam wspaniałe i dzielne ogiery Amazing Son 1991 i KA Czubuthan 1984, wnuki Orła; sprawdzone ogiery, jak Jolly By Golly 1992, czy dzielny Sudden Mischief (By Golly x Ms Benz po Wiking), który zakończył w ostatnim sezonie trzyletnią karierę wyścigową z wynikiem 24(15-5-1)4-2, i który rozpoczyna karierę hodowlaną. Te dwa ogiery są z najstarszego polskiego rodu Krzyżyka, importowanego do Jarczowiec w 1876 roku. U nas ród ten przeżywa poważny kryzys, w Stanach natomiast jest bardzo hołubiony i ceniony za dzielność, atletyczny pokrój i piękno bukietu. Są tam też kapitalni potomkowie Wikinga, jak Kan You Run 1995 czy Sunny Rainbow 1998.

 

Ontario HF i MVA Prince Vayu, fot. Tadeusz Budziński
Ontario HF i MVA Prince Vayu, fot. Tadeusz Budziński

Marzyłby mi się powrót synów Granda. Sam chętnie wrócę np. na Florydę, gdzie też stało wiele polskich koni, m. in. Wiking, Sambor. Ich potomstwo można znaleźć u hodowców, którzy dziś mają po 70–80 lat i dochodzą do wniosku, że chętnie sprzedaliby te konie, ale w bardzo dobre ręce. Tam, gdzie rodzina nie chce kontynuować hodowli, stadnina się rozprasza. To nieszczęście dla tych koni i ciągłości linii, ale z drugiej strony olbrzymia szansa dla nowych hodowców. Mogą zaczynać ze sprawdzonym materiałem. Taki właśnie fuks pomógł mi sprowadzić do mojej hodowli „Polski Dwór” HF Olympię (Monarch AH x Orgia), która była oaksistką w Stanach. Rick Flammer zamykał swoją hodowlę, pomimo dużych sukcesów, gdyż wciągnęła go działalność społeczna w klubie Rotary. To jeden z lepszych hodowców w Stanach. Bazując na liniach żeńskich „O” i „S”, wyhodował ponad 110 koni, z których więcej niż 50, wychodząc na tor, zdobyło nagrody pozagrupowe lub znalazły się w pierwszej trójce. Kiedy byliśmy z Czesławem Witko i Janem Głowackim u pp. Flammerów, na Służewcu odbywała się gonitwa Porównawcza. Brała w niej udział moja Orgia Fata, która również urodziła się w Harizan Farms p. Flammera, oraz Wienerwa pana Głowackiego, królowa sezonu 2004/05, jej najpoważniejsza rywalka. I stało się coś niesamowitego, ponieważ od 28 lat żadna klacz jako trzylatka nie wygrała tego wyścigu – dopiero w tym roku uczyniła to Orgia Fata. A ostatni raz zrobiła to „trójkoronowana” Arra.

 

Wywiad ukazał po raz pierwszy na łamach miesięcznika „Świat Koni” (nr 2/2007)

 

Longin Błachut – od przeszło 12 lat właściciel i hodowca koni, początkowo pełnej krwi angielskiej, a od 8 lat głównie arabskich (Stadnina Polski Dwór). Autor wielu artykułów i opracowań nt. linii żeńskich i rodów męskich polskich koni arabskich na świecie. Stały współpracownik magazynu „Arabian Finish Line”.

 

Obecnie właściciel 12 klaczy arabskich, w tym 5 matek z linii pokazowo-użytkowych, wywodzących się z sublinii klaczy Orgia, Wilma i Sabellina. Szczęśliwy posiadacz jedynej w Polsce córki legendarnego Wikinga i jedynych w naszym kraju dwóch córek epokowego Monarcha AH.

 

Z zawodu przedsiębiorca, manager i obieżyświat z 25-letnim doświadczeniem na scenie międzynarodowej, od Japonii poprzez kraje europejskie i obie Ameryki. Piastował funkcje prezesa, przewodniczącego rad nadzorczych i dyrektora generalnego, zarządzając wielomilionowymi firmami i projektami z branży zdrowotnej, kosmetycznej i sektora ubezpieczeniowego. Specjalizuje się w uzdrawianiu firm w trudnej sytuacji finansowej i wprowadzaniu nowych projektów. Autor kilku międzynarodowych patentów szeroko użytych przez światowe firmy kosmetyczne.

 

Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i Uniwersytetu Genewskiego w Szwajcarii. Biegle włada pięcioma językami.

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.