
Trzeba wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu
50. aukcja Pride of Poland (11.08) zakończyła się niewątpliwie sukcesem, finansowym i prestiżowym, choć sytuacja nie jest ani tak dobra, jak deklarują wezwani do gaszenia pożaru strażacy, ani tak zła, jak twierdzą internetowe trolle. Niemniej jednak, wątpliwe, by prokuratura przez następne trzy lata prowadziła śledztwo w sprawie powtórnej licytacji jednego z lotów i nawet TVN-owi ciężko było ukręcić z niedzielnego wydarzenia bicz na partię rządzącą. A to oznacza, że organizatorom należą się gratulacje: pod względem politycznym wynik aukcji to porażka wieszczących klęskę kasandr – posłanek PO Doroty Niedzieli i Joanny Kluzik-Rostkowskiej, a dla szefa resortu rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego powód do triumfalnego ogłoszenia, że PiS też umie sprzedawać konie. Niezależnie od tego, czy niektóre oferty zostały wystawione „na zamówienie”, czy też nie, i czy niektórym klientom znane były ich ceny rezerwowe (czy też nie), tegoroczny wynik może oznaczać koniec złej passy.

Może, ale nie musi. Jak komentował jeden czy drugi hodowca, „wystarczyło nie przeszkadzać”. Podsumowując poprzednią aukcję, w 2018 roku, pisałam o nadchodzącej 50. edycji: „Bardzo ciekawe, jakim tropem pójdą jej organizatorzy. Czy wyciągną wnioski z błędów trzech edycji „po zmianach”? Czy wybiorą własną drogę? A może będziemy świadkami „powrotu do przeszłości”, czyli w stare, utarte przez 15 lat, koleiny?” Na te pytania już chyba znamy odpowiedź – albo się jej domyślamy.
Od Galeridy do Wieży Marzeń

Tymczasem jednak wynik Pride of Poland 2019 wygląda naprawdę całkiem nieźle. Podczas aukcji głównej sprzedało się 13 koni i jeden embrion, a więc większość tegorocznej oferty (która ostatecznie liczyła sobie 20 pozycji), co dało kwotę 1 miliona 396 tys. euro. Z kolei poniedziałkowa (12.08) aukcja Summer Sale przyniosła 328 tys. euro, przy czym połowa zaoferowanych koni, czyli 12, zmieniła właścicieli. Tak więc końcowy rezultat tego handlowego długiego weekendu to 1 milion 724 tys. euro, co jest sumą porównywalną do tych, które osiągano na aukcjach za czasów zwolnionych w 2016 roku prezesów (wyjąwszy jedną klacz, a mianowicie Pepitę, wylicytowaną – jak pamiętają uczestnicy aukcji w 2015 – do 1 miliona 400 tysięcy euro przez pana z plecaczkiem, który nawet nie był gościem VIP, lecz siedział na trybunie dla publiczności. Aż ciśnie się na usta pytanie: przechodził akurat z tragarzami? Do dziś to jedna z najbardziej tajemniczych transakcji w historii aukcji).

Rekordzistką aukcyjną 2019 została michałowska siwa gwiazda Galerida, sześcioletnia córka og. Shanghai EA. Jej wystawienie na sprzedaż było w środowisku szeroko komentowane (o tym, że ma na nią chrapkę stadnina Al Thumama z Kataru ćwierkały od długich tygodni wróble nie tylko polskie). Katarski nabywca zaoferował 400 tys. euro – dużo to czy mało? Opinie są podzielone, ale raczej jest to godziwa cena w sytuacji, gdy rynek koni arabskich mierzy się na całym świecie z wyraźną nadpodażą. Oczywiście szkoda, że w polskiej hodowli Galerida nie będzie miała szans się zasłużyć, ale któraś klacz musiała „pociągnąć” aukcję i z tego zadania Galerida wywiązała się znakomicie. Warto przypomnieć przy okazji, że licytację wygrała dla swojego klienta założycielka fejsbukowego, niesławnego profilu „Reinstate Anna Stojanowska, Jerzy Białobok & Marek Trela”.

Na drugim miejscu, jeśli chodzi o wysokość osiągniętej ceny, znalazła się janowska Potentilla. P. Nayla Hayek ze Szwajcarii (Hanaya Stud) zapłaciła za wnuczkę Pilar 215 tys. euro (licytowała reprezentująca ją Elisa Grassi z Niemiec). Kwoty powyżej 100 tysięcy zaoferowano także za Emanollę (135 tys. to suma wylicytowana przez p. Christine Jamar z Jadem Arabians, Belgia); Karolę, która po zaciętej walce kilkorga chętnych kupców również trafiła do Jadem Arabians – przy czym 122 tys. euro za tę klacz to być może największa niespodzianka tegorocznej aukcji! – oraz za embrion od Emandorii, który po powtórnej licytacji „dobił” do równych 100 tysięcy: swą początkową ofertę, po zastanowieniu, podniósł zainteresowany kupiec z Arabii Saudyjskiej.

Za okazyjną cenę 90 tys. udało się p. Nayli Hayek zakupić janowską Primerę. Klacze w cenach od 15 do 52 tys. euro nabyli klienci z Polski – najdrożej, a więc 52 tysiące, kosztowała polskich hodowców prywatnych córka Pianissimy, Pianova. Wśród krajów, do których pojadą wylicytowane podczas aukcji głównej klacze, są także Hiszpania i Francja.

Z ciekawą sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku janowskiej Adelity, która zeszła z ringu niesprzedana, choć na stole leżała oferta w wysokości 140 tys. euro, co nie było wcale niską kwotą za tę klacz. Można przypuszczać, że organizatorzy ustalili cenę zaporową, by potwierdzić na przykładzie Adelity, iż nie zamierzają sprzedawać koni za bezcen i nawet wysokie oferty mogą zostać odrzucone. Trzeba przyznać – sprytne posunięcie.

Rekordzistką Summer Sale okazała się matka Wieży Mocy, Wieża Marzeń, która pojedzie do Szwecji. Klienci zapłacili za nią 65 tys. euro. Pozostałe ceny kształtowały się w granicach od 10 tys. euro (tyle kosztował ogier Pistolero, który zasili hodowlę w Wielkiej Brytanii) do 45 tys. zaoferowanych za Włodawę przez kupca z Kataru.
Ani konie z Białki, ani konie prywatne nie cieszyły się w tym roku wzięciem. Nie sprzedała się żadna z trzech wystawionych klaczy białeckich, a spośród koni hodowli prywatnej kupców znalazły tylko dwie klacze: falborecka Shanson F (30 tys. euro) i Escotia z Czeple Arabians (25 tys.). Obie pozostaną w Polsce.

Na plus organizatorom należy zapisać szereg dobrych pomysłów. Po pierwsze, wystrój hali, zbliżony do tego, który zaproponowano przed rokiem. Najwyraźniej uznano, że nie ma powrotu do niegdysiejszej, siermiężnej pod względem wizualnym, przestrzeni. Po drugie, koperty z cenami rezerwowymi aukcjoner otwierał na oczach uczestników, co dawało (przynajmniej z pozoru) poczucie panowania nad transparentnością licytacji. Po trzecie, sam aukcjoner, Frederick De Backer, wykazał się profesjonalizmem, przerzucając się z łatwością z angielskiego na francuski i niemiecki. I po czwarte, zrezygnowano z dopinania niektórych transakcji już za kulisami. Oby wytrwano w tym postanowieniu! W poprzednich latach nader często konie niesprzedane znajdowały nabywców w kolejnych dniach po aukcji. Tym razem kupcy wiedzieli, że szansę mają wyłącznie tu i teraz.
Czy wygrał najlepszy?

Niestety, po imprezie nie obyło się bez zwyczajowego hejtu w mediach społecznościowych. Nie dotknął on jednak ani fatalnego cateringu, którego sława sięgnęła już dalekich krajów, ani licznych organizacyjnych niedociągnięć, takich jak uniemożliwienie potencjalnym kupcom (którzy przyjechali na samą tylko aukcję) wejścia do stajni w celu obejrzenia oferowanych koni, czy też ścisłe, a niezapowiedziane, oddzielenie od siebie trzech różnych stref VIP podczas Czempionatu Narodowego. O skandalicznych nieścisłościach, które zaszokowały niektórych kupców już po aukcji – klacz, którą sprzedawano jako źrebną, okazała się nieźrebna; kolejna jest co prawda źrebna, ale innym ogierem niż podano w katalogu i podczas imprezy – nikt się nawet nie zająknął, choć okoliczności te mogłyby stać się powodem anulowania rzeczonych transakcji. Tymczasem, jak nietrudno się domyślić, hejt dotknął kupców właśnie! Niechlubna ta tradycja ma swój początek w roku 2016 – obrażaniu klientów nie było wówczas końca. Oczywiście, mowa tu o tych klientach, którzy na janowską aukcję zaczęli przyjeżdżać od roku 2016. Znamienne, że autorami i autorkami hejtu są zwykle osoby (nieraz zwracaliśmy już na to uwagę na naszym portalu), które same koni nigdy nie miały, nie mają i mieć nie będą. Właściciele i hodowcy bowiem, którzy po prostu chcą się cieszyć posiadanymi końmi, odbierają to, co się dzieje wokół państwowych stadnin koni arabskich, zgoła inaczej. Na tle brzmiących jak zdarta płyta utyskiwań niezwiązanych w żaden sposób z hodowlą koni publicystów (ostatnio np. Krzysztofa Materny w „Newsweeku”, czy Marka Borowskiego w „Polityce”), jak nieoceniony głos rozsądku zabrzmiała konstatacja koszykarza

Marcina Gortata, właściciela zakupionych w Janowie angloarabów i gościa aukcji, który powiedział witrynie money.pl, że „nie rozumie, czemu stadnina jest brana do wojny politycznej”. Jak stwierdził, sam od dwóch lat trzyma konie w Janowie. Zdradził także, że po zakończeniu kariery sportowej chciałby zobaczyć swoje konie na wyścigach. O tym, że hodowla ma sens właśnie ze względu na zaangażowanie podobnych do Gortata pasjonatów, zapominają na ogół ci, którzy wprzęgają konie do politycznych przepychanek.

Ale jest, jak jest. Tym razem wyssane z palca zarzuty podchwyciły, jak można się było zresztą spodziewać, te media, które przez ostatnie lata na wszystkie sposoby starały się zdyskredytować aukcję, jej organizatorów oraz klientów (np. „Gazeta Wyborcza”, powołująca się na fejsbukowe „autorytety”). Choć o rzeczywistych, nie zaś wydumanych, wspomnianych wyżej problemach aukcji, z mediów się nie dowiedzieliśmy, to gołym okiem widać, że roztoczony nad imprezą „parasol ochronny” – przypomnijmy, że członkami ministerialnej rady ds. hodowli są Anna Stojanowska i Jerzy Białobok, a minister Ardanowski podkreślał podczas konferencji prasowej, że patronem medialnym imprezy jest TVN – nie do końca zadziałał. Nawiasem mówiąc, logotypów TVN i Discovery próżno dziś szukać na oficjalnej stronie aukcji (gościły tam tylko przez chwilę) i obecnie na liście patronów anonsowane są jedynie kanały telewizji publicznej. Tak czy inaczej, trudno nagle „przestawić wajchę” o 180 stopni, co zresztą znalazło swój konkretny wyraz na dwa dni przed aukcją, gdy przeprowadzono medialny atak na stadninę janowską – hasłem do tegoż ataku stało się ujawnienie straty finansowej Janowa oraz rezultatów kontroli obór, z których wynikało, że zagrożony jest dobrostan krów.

Jak stwierdził minister Ardanowski przed kamerą TVN, zmienił on już tak wielu prezesów, że jeden mniej czy więcej nie robi różnicy, co można było interpretować jako zapowiedź dymisji p.o. prezesa SK Janów Podlaski Grzegorza Czochańskiego. Jednak po sukcesie aukcji sprawa przycichła. Minister czuwał zresztą osobiście nad całą imprezą. W motywacyjnej mowie przed aukcją życzył, by „wygrał najlepszy”.

Czy więc wygrał najlepszy? Nie sposób nie zauważyć, że najbardziej spektakularne zakupy poczynili w tym roku klienci silnie powiązani z odwołanymi w lutym 2016 roku prezesami; płacili też podobne jak niegdyś ceny. Czy oznacza to, iż sukces aukcji miałby być okupiony tym, że stadniny państwowe stały się w jakimś stopniu zakładnikami jednej grupy interesów?

Dla większości obserwatorów, a i dla polityków, liczy się wyłącznie wynik. „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak jak jest, wszystko musi się zmienić” – mawiał książę Fabrizio Salina z powieści „Lampart” Giuseppe Tomasi di Lampedusa. Pytanie, czy na pewno właśnie na tym miała polegać „dobra zmiana”, pozostaje otwarte.
Wyniki
(Ceny netto w EUR)
Pride of Poland 2019
(19 zaoferowanych klaczy & 2 embriony, 1 wycofany, 1 w ofercie)
Galerida 400 tys. Katar
Potentilla 215 tys. Szwajcaria
Emanolla 135 tys. Belgia
Karola 122 tys. Belgia
embrion od Emandorii 100 tys. Arabia Saudyjska
Primera 90 tys. Szwajcaria
Cheronea 65 tys. Hiszpania
El Gotta 60 tys. Francja
Anawera 57 tys. Hiszpania
Pianova 52 tys. Polska
Atanda 30 tys. Polska
Shanson F 30 tys. Polska
Escotia 25 tys. Polska
Graciosa 15 tys. Polska
Summer Sale 2019
(24 zaoferowane konie, 1 klacz wycofana, w ofercie 22 klacze i 1 ogier)
Wieża Marzeń 65 tys. Szwecja
Włodawa 45 tys. Katar
Eteryka 39 tys. Arabia Saudyjska
El Dorra 35 tys. Belgia
Praga 30 tys. Polska
Estonia 26 tys. ZEA
Editha 22 tys. Libia
Elgora 17 tys. Libia
Patty 15 tys. Polska
Wizawa 14 tys. Polska
El Safija 10 tys. Niemcy
Pistolero 10 tys. Wielka Brytania
Kronika towarzyska Pride of Poland 2019, fot. Ewa Imielska-Hebda
Koniec ministerialnej Rady ds. Hodowli: Odwołani po raz drugi, tym razem po cichu