W ubiegłą sobotę gniada arabska klacz Treasured Moments wygrała kolejną odsłonę najstarszego, najbardziej znanego i najbardziej prestiżowego rajdu na świecie The Tevis Cup. Klacz jest córką ogiera Da Adios, najlepszego wyścigowo obok Monarcha AH syna Wikinga. Zwycięskiego konia dosiadał Jeremy Reynolds.
Tevis Cup rozgrywany jest rokrocznie, począwszy od roku 1955, z jedyną przerwa w 2008, kiedy to szalejące pożary uniemożliwiły przeprowadzenie rywalizacji. Konie i jeźdźcy mają do pokonania sto mil, czyli dystans 160 kilometrów. Trasa wiedzie przez niedostępne rejony przemierzane onegdaj jedynie przez żądnych przygód osadników czy poszukiwaczy złota. Rozpoczyna się w Salt Like City w Utah, a kończy w Sacramento w Kalifornii. Większość to górskie szlaki dostępne jedynie koniem, pieszo bądź śmigłowcem. Uczestnicy mają do pokonania góry, rwące rzeki i strumienie, bywa, że na trasie pojawiają się duże drapieżniki. Na wielokilometrowych pustkowiach jeźdźcy i konie zdani są wyłącznie na siebie.
Wszystko to razem sprawia, że Tevis Cup jest legendą, a jego przejechanie marzeniem. Jednocześnie jedynym w swoim rodzaju wyzwaniem długodystansowych jeźdźców z całego świata. Za pokonanie rajdu otrzymuje się pamiątkową klamrę z napisem: ” Ukończyć znaczy wygrać”. Wydarzenie nie ma żadnej rangi mistrzowskiej, a mimo to niczym magnes przyciąga miłośników endurance, dla których ukończenie Tevis Cup smakuje nieporównywalnie z jakimkolwiek innym rajdem.
Tegoroczna wygrana konia o polskich korzeniach w tym klasyku klasyków, to nie jedyny polski akcent w rozgrywanym już od prawie siedemdziesięciu lat rajdzie. Można by grzebać głęboko w rodowodach zwycięzców, wyłuskując co raz to nowe smaczki, bo znakomita większość tryumfatorów to konie arabskie, ale nie ma takiej potrzeby. Nie ma takiej potrzeby, ponieważ niekwestionowanym królem, ba carem albo jeszcze lepiej cesarzem Tevis Cup jest arabski wałach o imieniu Witezarif, który wygrywał tę imprezę aż sześciokrotnie. I tu wisienka na torcie, ten urodzony w 1963 roku gniady arab był wnukiem naszego Witezia II, który jak pamiętamy popłynął po drugiej wojnie z Niemiec do Ameryki jako zdobycz wojenna. Witezarif oprócz gigantycznej dzielności charakteryzował się też niewiarygodną długowiecznością dożywając trzydziestu ośmiu lat.
Ciekawe jest jeszcze jedno, Witezarif podobnie jak tegoroczna tryumfatorka Treasured Moments wywodzą się z tego samego męskiego rodu Kuhailana Haifi, którego z arabskiej pustyni do Gumnisk przywiódł Bogdan Ziętarski. Ród ten był niegdyś filarem naszej hodowlanej potęgi, dzisiaj zepchnięty na margines, zapomniany i niepotrzebny. Dobrze, że choć w Ameryce potrafią tę krew cenić i nie marnować.