Uczciwie mówiąc, miałem pisać o czym innym, ale że temat ostatnio – głównie za sprawą zdjęć ukazujących się w Internecie – bardzo gorący, dzisiaj parę słów o wojskowych arabach. Pomysł wykorzystania, a tym samym w pewnym sensie powrotu koni do wojska, zrodził się w roku 2017 w niespokojnej głowie prezesa Stowarzyszenia Bitwa pod Komarowem, Tomasza Dudka. Zaczęło się od podpatrywania innych armii, które z powodzeniem zaczęły wprowadzać w swoje szeregi wierzchowce, których zadaniem jest służyć, pomagać i umożliwiać czy też ułatwiać szereg działań związanych z patrolowaniem, bądź transportowaniem sprzętu w szczególnie trudnym, bądź mało przyjaznym terenie. Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że gdzie diabeł nie może, tam… konia pośle. Bo mimo gigantycznej techniki, są takie miejsca, okoliczności przyrody, czy niektórych działań, że z koniem naprawdę dużo łatwiej.

Atutem konia jest zasięg działania, nieporównanie większy niż spieszonego, w zasadzie bezszelestne możliwości poruszania, a także fakt, iż jest to „maszyna biologiczna”. Wszystkie te fantastyczne zabawki i cuda techniki, można wyłączyć, zneutralizować, baterie mogą się wyczerpać, a konisko pójdzie.
Jeśli powiem, że pomysł zrazu nie trafił na specjalnie podatny grunt, to i tak ujmę rzecz bardzo delikatnie, nie brakowało takich, którzy otwarcie pukali się w głowę, bo gdzie konie w wojsku, to nie dziewiętnasty wiek… Jednak Tomasz Dudek chodził, pukał do różnych drzwi, gdy te się przymykały wskakiwał oknem, wskazując, poza czysto praktycznymi walorami pomysłu również na wątek historyczny, tradycji naszej kawalerii, i że palnę patetycznie – polskiego przywiązania i miłości do konia.

W efekcie powstał program pilotażowy uwzględniający wykorzystanie konia w Wojskach Obrony Terytorialnej. Niejako naturalnym stało się, że zarówno konie jak i ludzie przyszli do tej formacji z kawalerii ochotniczych związanych z Komarowską Potrzebą. Po pierwsze mieli konie, po drugie potrafili na nich jeździć, wreszcie po trzecie biorąc udział w kawaleryjskich manewrach, byli już cokolwiek przeszkoleni. Przez lata o projekcie było raczej cicho, aż wreszcie konie objawiły się na naszej wschodniej granicy. Co, mam nadzieję interesujące dla czytelników tej strony, w służbie są głównie małopolaki i konie arabskie. Widoczny na wielu zdjęciach siwy arab to ośmioletni Zeus (Albedo – Zeta Wu), którego właścicielem jest Paweł Wawrzkiewicz. Dzielna kasztanka, to dziesięcioletnia klacz Aurum (Western – Alisia) własności Aleksandry Kamińskiej. Rumaki na co dzień stacjonują w Stowarzyszeniu Miłośników Koni Arabian w Pawłosiowie koło Jarosławia na Podkarpaciu. Pierwsze kroki w służbie stawia również arabski wałach Nefilim Pilatus (Envision DH – Notacja), własności Tomasza Wiatrzyka.
Patrole odbywają się głównie w weekendy i trwają około trzech godzin, w trakcie których konie i jeźdźcy pokonują trudno dostępne nadbużańskie tereny. Zapamiętałem zdanie, które dawno temu padło z ust Jerzego Białoboka, a brzmiało: Hoduj konie potrzebne. To truizm, ale jeśli nasze araby będą dzisiaj znajdowały zastosowanie w wielu dziedzinach od sportu, przez rajdy, treck, łucznictwo, turystykę konną czy służbę patrolową, zwyczajnie będzie je po co hodować.