Reklama
Nie pojedziemy… Wspomnienie o prof. Ludwiku Maciągu

Ludzie i Konie

Nie pojedziemy… Wspomnienie o prof. Ludwiku Maciągu

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Ten lipcowy dzień roku 2000 pamiętam nadzwyczaj dokładnie: rano dostałem kopniaka w twarz od własnego konia – na szczęście nie aż tak mocno, żeby nie móc funkcjonować – po południu poznałem Ludwika Maciąga. Związek przyczynowo-skutkowy oczywiście żaden, ale pretekst do dysputy o koniach znakomity, choć prawdę mówiąc Profesor nigdy nie potrzebował specjalnej zachęty, by o wierzchowcach rozprawiać. Potrafił godzinami opowiadać o jeździectwie, kawalerii, o swojej ułańskiej przeszłości.

Ledwie zaczęliśmy rozmowę, a już wspomniał o oddziale „Zenona”, w którym służył jako żołnierz zwiadu konnego. Wspomniał jednak o tym nie po to, by mówić o sobie, ale o swoim bohaterskim dowódcy Armii Krajowej, Stefanie Wyrzykowskim, pseudonim „Zenon”, skazanym po wojnie przez sąd komunistyczny na karę śmierci i cudem ocalałym.
– O, a tam na poręczy schodów – wskazał Profesor – wisi oficerska kulbaka, którą „Zenon” sprezentował mi podczas wojny i której wciąż używam.

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Słuchałem pana Ludwika z zapartym tchem i już wtedy wiedziałem, że prędzej czy później do tych opowieści wrócę. Okazja nadarzyła się rok, a może dwa lata później, gdy zbierałem materiał do książki „Historie przedmiotami pisane”.

Tak oto Ludwik Maciąg stał się jednym z „moich” bohaterów. A kiedy książka już wyszła, zadbał, by pierwsze promujące ją spotkanie z czytelnikami odbyło się w zaprzyjaźnionym z nim Wyszkowie. Byłem rad, że wygospodarował na nie czas i wraz z aktorką, Magdą Stużyńską – także „moją” bohaterką – dzielili się spostrzeżeniami i uwagami.

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Miałem też nie lada satysfakcję, że Magda i Profesor poznali się dzięki mnie. Niesamowite, jak szybko przypadli sobie do gustu. Z boku sprawiali wrażenie dwóch zagubionych połówek, które odnajdują się przypadkiem w gąszczu ludzkich dusz. Magda zaskoczyła Ludwika Maciąga nieprzeciętną wiedzą – w tym malarską – był zdumiony, jak wiele wie nie tylko o sztandarowych postaciach sztuki, ale także o mało znanych twórcach. On z kolei ujął aktorkę sposobem bycia, kulturą i erudycją, którą emanował wszędzie i zawsze.

Atmosfera była przednia; nic więc dziwnego, że po „służbowym” spotkaniu z czytelnikami, zorganizowaliśmy zupełnie prywatne w gulczewskiej chacie Profesora. Tam artysta pokazał nam wiele prac, także te, które skrywał na strychu i rzadko się nimi chwalił. Pejzaże, płótna o tematyce wojennej, oczywiście konie: i te samotne, i te w zaprzęgach… Wrażeniom nie było końca, niestety czas umykał z zawrotną prędkością, musieliśmy się zbierać.

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

W drodze powrotnej – może trudno w to uwierzyć – ale ani na moment nie przestawaliśmy rozmawiać o Profesorze; o Profesorze człowieku, twórcy, koniarzu. Przypominałem sobie nawet drobiazgi, ot choćby, jak którejś zimy woziłem Profesora od piekarni do piekarni w poszukiwaniu suchego chleba dla jego koni i psów. Magda z kolei nie mogła wyjść z podziwu dla niezwykłej siły osiemdziesięcioparoletniego człowieka. I nie chodziło jej li tylko o siłę fizyczną.

– Kiedy mnie uścisnął na do widzenia – mówiła – odczułam coś, czego nie doświadczyłam nigdy wcześniej podczas żegnania się czy witania z mężczyzną. W tym uścisku było całe jego życie i cały ON: niezłomny, twardy, szlachetny, odważny, romantyczny… Nie dam rady wyrazić tego słowami; staram się i nie wychodzi – to chyba ten jeden z nielicznych momentów, w którym okazuje się, jak język potrafi być ubogi!

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Słuchając Magdy, zorientowałem się nagle, że nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy.
– To chyba Radość – szepnęła.
– Niemożliwe! – odpowiedziałem. – Musielibyśmy przejechać Warszawę?
I… przejechaliśmy – oto m.in. dlaczego rozmowa z kierowcą powinna być zabroniona!!! Na szczęście owa Radość nie wprawiła nas w smutek. Dobre humory dowieźliśmy pod same drzwi. Żegnając się, Magda zaproponowała, byśmy za jakiś czas znowu wybrali się w profesorskie progi. Nie wiem czemu, ale od razu zacząłem sobie to przyszłe spotkanie wyobrażać. Przede wszystkim byłem ciekaw, czy dopisze nam takie szczęście, jakie do tej pory sprzyjało w moich kontaktach z Profesorem: kiedy mnie zapraszał, najczęściej był sam na gospodarstwie, dzięki czemu mogliśmy swobodnie pogadać. A to naprawdę rzadkość, bo przez jego dom w Gulczewie przewijały się tabuny gości. Bywał zresztą zły, gdy przez iksa, czy igreka tracił cenny czas, w którym mógłby coś namalować, wyrzeźbić, naszkicować… Przelewania z pustego w próżne nie znosił!

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Minęło kilka miesięcy. Zadzwoniłem do Profesora i powiedziałem, że chętnie byśmy go z Magdą odwiedzili. Ucieszył się, ale z racji stanu zdrowia – narzekał na przeciągające się przeziębienie – prosił o przełożenie wizyty o kilka tygodni. I tak przekładaliśmy ją parę razy… Kiedy artysta poczuł się lepiej, pech chciał, że do szpitala trafiła Magda. Wspólny wypad po raz kolejny poszedł ad acta. Zobaczyłem się z Profesorem dopiero wiosną 2007 na wernisażu Anny Dębskiej. Zapytał wtedy, jak postępują prace nad moją nową książką; odrzekłem, że ukaże się we wrześniu.
– O, to ja nie dożyję…
Tych słów oczywiście nie potraktowałem serio; nie miałem zresztą pojęcia, ba, on sam jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo był chory.

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Mijały kolejne tygodnie, miesiące, utrzymywałem z Profesorem kontakt telefoniczny, a Magdy, jak na złość, nie mogłem złapać: a to miała próby, a to zdjęcia… w końcu pojechała na urlop.
– Może by tak pan do mnie wpadł na kawę – zapytał Profesor, gdy zadzwoniłem w lipcu. – Tylko proszę mi nie mieć za złe, ale ja dłużej jak pół godziny to już nie daję rady rozmawiać…

Kilka dni później stukałem do profesorskich drzwi. Znowu dopisało mi szczęście: był sam. Rozmawialiśmy o fotografii, malarstwie, o… uzależnieniach.
– Niech pan nigdy nie przestaje pisać o hipoterapii narkomanów, to wielka sprawa, jak dużo konie mogą dać tym ludziom – mówił, a temat znał znakomicie z racji stałych kontaktów z wyszkowskim ośrodkiem Monaru.

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

Słuchałem Profesora, co kilka minut jednak ukradkiem zerkałem na zegarek. Kiedy mówiłem: to ja już pójdę, prosił, by jeszcze z nim posiedzieć. Był tego przedpołudnia w rewelacyjnej formie, wydłużył nasze spotkanie do przeszło trzech godzin, a na pożegnanie odprowadził mnie do furtki oddalonej od domu dobrych kilkaset metrów.

Następne dni spędzał na przemian w szpitalu i w domu… Nieprawdopodobne siły zebrał jeszcze na uroczystość nadania mu 12 lipca 2007 tytułu Honorowego Obywatela Wyszkowa. Przemawiał, udzielał wywiadów, sprawiał wrażenie, jakby wygrywał z chorobą.

Kilka dni później obchodził swoje ostatnie, 87., urodziny. Zapraszał, ale obowiązki dziennikarskie nie pozwoliły mi go odwiedzić. Złożyłem mu jedynie telefoniczne życzenia, a przy okazji autoryzowałem z nim wypowiedź, jakiej udzielił mi dla miesięcznika „Koń Polski” w związku ze swoim honorowym wyróżnieniem. Ów tekst miał ukazać się w numerze sierpniowym. Nie ukazał, bo zaginął w drukarni. Profesor nigdy się o tym nie dowiedział i… „dobrze”, bo na tych kilku zdaniach wyjątkowo mu zależało. Przytoczę je więc w tym miejscu:

Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski
Prof. Ludwig Maciąg. Fot. Piotr Dzięciołowski

„Jestem wzruszony, to oczywiste, choć nie lubię zaszczytów, wyróżnień, laurów. Uroczystość z udziałem przedstawicieli władz ma jednak dla mnie zawsze szczególne znaczenie, mogę przypominać o tym, o czym należy pamiętać nie tylko w Wyszkowie, ale w Polsce: Kultura kraju nie jest błahostką, tymczasem władza najczęściej ją ignoruje, nie docenia tradycji dla kształtowania przyszłych pokoleń. Powinniśmy uczyć się od Żydów, dla nich kultura zawsze stała na pierwszym miejscu. U nas tymczasem można bezskutecznie upominać się o wartości, których nikt nie docenia albo, co gorsza, nie rozumie. Ot choćby lokalny drobiazg: od lat próbuję przekonać decydentów do stworzenia rzecznego skansenu na skarpie wyszkowskiej. Żyją jeszcze flisacy, którzy pływali tratwami po Bugu, mogą pomóc w odtworzeniu historii. Za kilka lat będzie za późno. Takich przykładów mam setki…”

Ludwik Maciąg zmarł 7 sierpnia 2007 roku. Gdy tylko ta wiadomość do mnie dotarła, próbowałem skontaktować się z Magdą. Bezskutecznie. Dodzwoniłem się do niej dopiero pod koniec sierpnia albo na początku września:
– To kiedy pojedziemy do Profesora ? – zapytała na dzień dobry, gdy tylko usłyszała mój głos.
– Nie pojedziemy…

Fragment będącej w przygotowaniu książki Zapiski rozrzucone po kątach biografia rodzinna inaczej”

Podziel się:

Facebook
Twitter
WhatsApp
Email
Reklama
Reklamy

Newsletter

Reklamy
Equus Arabians
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.